Odbiło mi dzisiaj dokumentnie i rzuciłam łupieżom hasło, że może uszyjemy maskotkę. Po długich naradach wybór padł na kotka. Narysowaliśmy więc na papierze kontury kocura i go wycięliśmy:
Następnie wzięliśmy moją starą bluzkę w kwiatki i na jej lewej stronie Lenuśka odrysowała kredą wyciętego kotka:
Kolejnym etapem było wycinanie kotka z materiału, rzecz jasna podwójnie, żeby było co zszywać:
Następnie wzięłam igłę i nitkę, no i oczywiście okulary, bo bez nich nawlekałabym tę igłę do usranej śmierci (starość nie radość). Lenka dzielnie asystowała i też zaopatrzyła się w okulary:)
Teraz było najgorsze - szycie wstrętnego sierściucha, ściegiem mocno dowolnym, trwało i trwało i trwało i trwało. Dzieciaki obejrzały trzy bajki na dividivi a ja dalej szyłam, aż prawie od tego oślepłam:) Po wielu godzinach mozolnej pracy ręcznej kot wyglądał tak:
Teraz należało sierściucha wypchać. Poświęciłam na ten cel starą poduszkę na taboret wypełnioną gąbką. Gąbkę porwaliśmy na małe kawałeczki i upchnęliśmy w animalu. Myślałam, że nigdy nie skończymy, bo durny sierściuch pochłaniał każdą ilość wciskanej w niego gąbki. Po godzinach starań osiągnęliśmy produkt finalny (jak na debiut uważam, że nienajgorzej:):
Teraz trzeba jeszcze tylko dorobić oczy, nos, pyszczek i wąsiki i sierściuch będzie gotowy:) Niestety Lenka stwierdziła kategorycznie, że idzie już spać i zabrała ze sobą animala bez twarzy. Może to i dobrze, bo i tak niewiele już widzę i szczerze mówiąc mam serdecznie dosyć zwierzaka.
Chyba mnie jakieś zaćmienie dopadło, żeby wyskakiwać z takim pomysłem! A najlepsze jest to, że Nikodem stwierdził, że skoro zostało nam gąbki, to jutro zrobimy nietoperza, albo myszkę, albo niebieski samochód... Ratunku!!!
genialny ten kocur!!!
OdpowiedzUsuńale śmieszny:)
OdpowiedzUsuń