wtorek, 31 lipca 2012

Autobus czerwony...

Moje dzieci, nie wiedzieć dlaczego, uwielbiają jeździć autobusem:) W moim mieście autobusy nie są wprawdzie czerwone, tylko żółto-niebieskie, ale i tak są fajne! Od czasu do czasu więc, kiedy jest chłodno, albo deszczowo a łupieże już nie widzą co mają ze sobą zrobić z nudów, wybieramy się na autobusową wycieczkę.
Kupujemy bilety i idziemy na przystanek - ważne, żeby nie były to godziny szczytu, bo jazda w nieziemskim tłoku jest raczej mało atrakcyjna. Wybieramy więc sobie jakąś mniej uczęszczaną, albo szczególnie długą linię (ewentualnie wsiadamy w to, co akurat się podstawi) i jedziemy.
Najważniejszym elementem autobusowej wycieczki jest oczywiście kasowanie biletów. Łupieże przepychają się do kasownika i kłócą się zawzięcie, kto ma pierwszy skasować bilet. Potem usadzają się na fotelach (przy okazji awanturując się o miejsce przy oknie) i robimy sobie pętlę po mieście. Całe szczęście, że bilety nie są czasowe, więc można się przejechać naokoło:)
Dzieciaki są zachwycone, oglądają widoki za oknem - siedzi się wysoko, okna są duże, więc wszystko widać. Kiedy znudzą Im się widoki za oknem, komentują ubiór, wygląd i zachowanie współpasażerów - nie zawsze po cichu i w ogóle są w siódmym niebie.
A przy okazji poznają swoje rodzinne miasto z nieco innej perspektywy.


poniedziałek, 30 lipca 2012

Odpowiedzialni rodzice:)

Łupieże biegają po chałupie i czegoś namiętnie szukają. Przewracają do góry nogami wszystkie pudełka i skrzynie z zabawkami.
- Czego tak szukacie??? - pytam zaintrygowana.
- Mamuś, nie wiesz, gdzie jest Lenki butelka z mlekiem dla lalek?
- Niestety, nie wiem. A po co Wam ta butelka?
- Dziecko nam się urodziło i płacze, bo jest głodne.
- Aha, to może mu zupki ugotujecie, jak Wam ta butelka zginęła.
Nikodem spogląda na mnie z politowaniem i mówi:
- Nie no, Mamo, bez jaj! Zupkę takiemu małemu dziecku???

sobota, 28 lipca 2012

Powrót do przeszłości

Ojojoj, ciężkie zadanie postawiła przede mną Anna http://herbata-ze-szklanki.blogspot.com/ :)
Dorastać mi przyszło w pięknych latach osiemdziesiątych  ubiegłego stulecia. Czasy  to dla niektórych zamierzchłe, ale niewątpliwie miały swój urok:)
Moje dzieciństwo to:

1. Po pierwsze - słynny elementarz Falskiego,  z którego mozolnie uczyłam się pierwszych literek i pierwszych prostych czytanek: Ala ma kota, Ola ma lalę itp.


2. Po drugie - gumy kulki. Mając taką paczuszkę rządziło się w klasie:)






3. Po trzecie - "czeszki". Hit absolutny i w ogóle w szkole nie można było pokazać się w innym obuwiu. Dzisiaj mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że były to  niezwykle wygodne buty!





4. Po czwarte - Pewex, czyli Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego. Raj na ziemi, w którym sprzedawano towary  zagraniczne, niedostępne  w normalnych sklepach. Szczególnie kusiły nas słodycze:) W Pewexie kupowało się za dolary. W owych pięknych czasach waluta ta była prawie całkowicie niedostępna i zakazana. Czasami rodzina z zagranicy przysyłała dolary i wtedy następował absolutny szał. Z pięciodolarowym banknotem w dłoni człowiek stawał się królem osiedla:)





5.  Po piąte - gry i zabawy podwórkowe. Nie mieliśmy komputerów (nieliczni szczęśliwscy mogli pochwalić się topornym  Atari), nie mieliśmy miliona wypasionych zabawek (paczka klocków Lego na cały blok), nie mieliśmy nawet porządnego placu zabaw. A mimo to bawiliśmy się świetnie! Pomysłów mieliśmy tysiące: graliśmy w zbijaka (kto dzisiaj w to gra?),  w klasy, w kości,  w kapsle, w gumę, w "raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy", godzinami wisieliśmy na trzepaku i do późnej nocy bawiliśmy się  w chowanego. Dziecięca kreatywność nie znała granic. Potrafiliśmy stworzyć zabawę z niczego:)





Do dalszej zabawy zapraszam:
1. Mama Syna http://mamasyna.blogspot.com/
2. Bee http://mojamalabee.blogspot.com/
3. Mama Sophie http://mamasophie.blogspot.com/
4. Podwójna sroka http://podwojona-sroka.blogspot.com/
5. Mama Iza http://sweterekwserek.blogspot.com/

czwartek, 26 lipca 2012

W czasie deszczu dzieci się nudzą...

Być może niektóre. Moje dzieci w czasie deszczu moczą tyłki w kałużach, taplają się w błocie i łapią do buzi deszczówkę prosto z rynny.
Zdjęcia z telefonu, więc jakość taka sobie, ale musiałam  Ich  uwiecznić:)


Wspomnieniowo - Drogówka

Dawno, dawno temu, niedługo po tym, jak zrobiłam sobie prawo jazdy, zdarzyło mi się i w pamięci pozostało:
Jadę sobie ulicami miasta, letnią porą, gdzieś koło godziny  20.00, więc w miarę widno. Muzyka na full, że własnych myśli nie słychać, zimny łokieć i w ogóle kompletny luz. Zjeżdżam z wiaduktu, kierując się ku domowi, prędkość może troszeczkę przesadzona, ale nastrój mam rewelacyjny, więc pedał gazu wciska się sam:)
Śpiewam sobie, bo przecież "śpiewać każdy może" i nagle kątem oka zauważam jakiś ruch na sąsiednim pasie. Odwracam głowę i widzę obok siebie  radiowóz z migającymi światłami i wychylającego się przez okno policjanta z megafonem w ręku:) Wyłączam muzykę i wreszcie dociera do mnie treść wygłaszanego przez tubę komunikatu:
- Tak, tak! Do Pani mówię! Proszę zjechać na pobocze!!!
Zjeżdżam posłusznie. Przez głowę przebiega mi tysiąc myśli, typu:
- jechałam za szybko?
- czy ja w ogóle mam gaśnicę, trójkąt, apteczkę i te inne bzdety?
- gdzie się włącza światła przeciwmgielne?
- jaka tu w ogóle jest dopuszczalna prędkość?
Okazuje się, że a i owszem jechałam "nieco" za szybko, pasów nie zapięłam i na dokładkę nie włączyłam świateł!
No to mnie na te światła telepnęło i mówię grzecznie, że światła to się włącza po zmroku (takie wtedy były przepisy), a zmroku to ja tu nijak nie widzę!
- Ale już się zmierzcha.
- Może Panu się zmierzcha, ale ja jeszcze dobrze widzę.
- Powinna Pani włączyć światła.
- Proszę Pana, światła włączam wtedy, kiedy zapalają się uliczne latarnie. Latarnie te zapalają się automatycznie, kiedy zachodzi słońce. Jak Pan  widzi, latarnie dotychczas się nie zapaliły, a to znaczy, że jeszcze jest widno!
W tym samym momencie latarnie miejskie uznały, że słońce zaszło i czas najwyższy rozjaśnić mrok.
Na szczęście Policja miała poczucie humoru i skończyło się na pouczeniu, ale widoku policjanta z megafonem w ręku nie zapomnę do końca życia:)


Bezsenność

Obudziłam się dzisiaj  o 4.00 rano. Zaczęło się już rozwidniać, słońce wszak wstało dzisiaj o 3.49. A ja, w mordę, zaraz po nim! Nie wiadomo po co.
Było strasznie duszno. Tłukłam się po chałupie, jak potępiona i myślałam, że tak już będzie do rana:( Pół godziny później lunęło - nagle, gwałtownie, znienacka i dosyć intensywnie. Deszcz trwał jakieś 15 minut i po nim powietrze trochę się oczyściło. Poszłam spać.
Nie dane mi było jednak wylegiwać się do południa, bo jakiś baran  postanowił o 7.00 rano wytrzepać sobie dywan! Napieprzał w niego tak, że aż dziw, że mu się ten dywan nie rozpadł. Czy ci ludzie, do jasnej cholery, spać nie mogą???
Przy okazji - może ktoś ma pomysł na nadmiar usmażonych  wczoraj naleśników? Z rozpędu zrobiłam ich trochę za dużo i  teraz nie wiem, co z nimi począć...

środa, 25 lipca 2012

Lenkowe dzieło sztuki

Dziś Lenka przypomniała sobie o istnieniu farb plakatowych i stworzyła takie oto dzieło sztuki:






Jest słońce i chmurka (to niebieskie na dole po prawo to chyba chmurka), jest też księżyc. I jest doklejona parasolka. Całość utrzymana w tonacji brudnego różu. Rośnie mi artystka:)

wtorek, 24 lipca 2012

Dziś na obiad...

To co Tygryski lubią najbardziej, czyli ziemniaczki, kurczę pieczone z "Pomysłem na..." firmy Winiary (post niesponsorowany:D) i mizeria do tego.
Ostatnio Nikodem - wegetarianin z przekonania i niemalże od urodzenia - polubił pieczone udka z kurczaka, tylko muszą być z tym dobrym sosikiem, czyli "Pomysłem na...". Bardzo mnie to cieszy:) Ulubionym "pomysłem" Nikodema jest kurczak z papryką i ziołami.


Obiad mega-prosty, mega-szybki i mam pewność, że wszyscy zjedzą z apetytem:)
A co u Was dzisiaj na obiadek???

poniedziałek, 23 lipca 2012

Bezpieczny balkon

Pozostając w kręgach balkonowych chciałabym przypomnieć jak ważne jest zadbanie o bezpieczeństwo tego miejsca (zwłaszcza kiedy balkon znajduje się wysoko).
Kiedy Nikodem był mały - miał może z 1,5 roku - uwielbiał przesiadywać na balkonie. Zawsze podczas tych zabaw pilnowałam Go, jak skarbu najdroższego i starałam się nie spuszczać Go z oka. Niestety wystarczyły dosłownie sekundy nieuwagi (odwróciłam się tylko po kubek z kawą stojący w pokoju) i dziecię moje bystre już leżało na brzuchu i usiłowało tyłem wydostać się pod balkonową barierką. Serce mi dosłownie zamarło, bo nogi i połowa kadłuba wisiały już beztrosko poza balkonem. Wystarczyłoby, żeby tylko przekręcił głowę i jak nic poszybowałby w dół.
No może głowa by Mu nie przelazła, ale nie zamierzałam się o tym przekonywać na własnej i Nikodemowej skórze i zaraz następnego dnia balkon został ogrodzony płotkiem wykonanym z obrzeża ogrodowego zakupionym w Castoramie.
Również w celach bezpieczeństwa, balkonowa podłoga została wyłożona sztuczną trawą  (podobnie, jak płotek nabytą w drodze kupna w Castoramie), która jest absolutnie antypoślizgowa i dodatkowo daje ciepło w tyłek. Trawka ta spoczywa na balkonie już cztery lata i doskonale zdaje egzamin. Niestraszne jej koszmarne upały, ani siarczysty mróz. Jako podłoga sprawdza się w 100%.


niedziela, 22 lipca 2012

Bo Tata jest dobry na wszystko...

Kiedy na dworze upał i słońce grzeje niemiłosiernie, Tata zrobi na balkonie baldachim z poszewki na kołdrę. W jego cieniu można sobie spokojnie poleżeć, poobserwować świat poniżej. Tata przyniesie poduchę, położy kołderkę. I nawet kot załapie się na miłe leniuchowanie. Bo Tata jest najlepszy i zawsze znajdzie radę na wszystko, nawet na upał!


Małomówna i rodzina

Łupieże siedzą w piachu. Lepią jakieś cuda-niewidy, tzn. Lenka robi normalne babki a Nikodem tworzy wulkany i inne dziwy.
 Jakaś pani, siedząca w piaskownicy z małym dzieckiem pyta Lenkę, czy mogą pożyczyć łopatkę, bo akurat swojej nie wzięli. Lenuśka, jako dziecko nieśmiałe i nieufne wobec obcych, siedzi tylko i nic nie odpowiada.
No więc uczynny Nikodem, nieproszony i nie pytany przez nikogo o zdanie, informuje panią:
- Przepraszam, ale moja siostra jest małomówna.

Budyń z wapniem

Dziś na deser coś, co dzieci - przynajmniej moje:) - bardzo lubią. Budyń z wapniem firmy Winiary o smaku waniliowym. Polecam akurat ten budyń, bo jest smaczny i ma fajną, aksamitną konsystencję. Poza tym nie zawiera sztucznych barwników i jest dodatkowo wzbogacony wapniem.
Smacznego!


Polowanie na Lubisia

Wieczór, Lenka już śpi, Nikodem buszuje po lodówce. Coś tam do siebie mamrocze pod nosem, wreszcie się odzywa:
- Mamuś, a w lodówce leży Lenki Lubiś!
- No tak, leży. Ty już swojego zjadłeś! A Lenka jak jutro wstanie, to sobie zje swojego.
- Ale Ona chyba go nie chce.
- A skąd wiesz?
- Bo nie zjadła. To ja go zjem, bo do jutra może się popsuć. Przecież on już tam leży chyba z pół miesiąc!!!
Taaaaaaaaa, jasne "pół miesiąc"! Dobrze, że nie "pół rok", bo wtedy na pewno by się zepsuł:)

czwartek, 19 lipca 2012

Mleko raz inaczej

Łupieże ostatnio pijają tylko to:) Od rana wołają:
- Mamuś, zrób mi drinka!


Dobry patent na dzieci, które nie przepadają za mlekiem!
Sposób przygotowania jest niezwykle prosty. W rondelku  rozpuszczamy czekoladę z niewielką ilością wody. Ostudzoną wlewamy do foremek na lód i zamrażamy. Po  kilku godzinach  mamy gotowe czekoladowe kostki, które wrzucamy do zimnego mleka. Dodajemy słomkę i czekoladowy drink gotowy:)
Smacznego!


wtorek, 17 lipca 2012

Bo ja lubię norweskie sagi...

Od jakiegoś czasu zaczytuję się w norweskich sagach. Lektura to lekka, przyjemna i doskonała na oderwanie się od żmudnej codzienności. Oczywiście, nie każda z nich jest równie wciągająca i pociągająca:) Generalnie wszystkie są na jedno kopyto, ale i tak bardzo je lubię.
Mam już kilka sag w swojej kolekcji i powoli przestają mi się mieścić na półkach. Co piątek, Pan Tadeusz - właściciel osiedlowego kiosku, z uśmiechem podaje mi nowy tom. A mój "Pan" z każdą nową kolekcją coraz bardziej załamuje ręce i mówi do dzieci:
- Patrzcie, Matka zaczyna kolejny serial! Trzeba będzie nowe półki wieszać!


Żeby nie było - ambitniejsze lektury również chętnie czytuję:) W ogóle bardzo lubię czytać, zawsze muszę mieć pod ręką jakąś lekturę, bo inaczej jestem chora!

Sto pytań do...

Z moim młodszym dzieckiem czasami gada się, jak z dupą w nocy. Dzisiaj np. mała bakteria zapragnęła nalać kotu wody do miseczki. Z pozoru prosta czynność zamieniła się po chwili w bardzo skomplikowaną operację.
- Mamuś! Mogę nalać kotu wody do miseczki, bo ma mało?
- Jasne Skarbie, nalej.
- Ale jakiej?
- Co jakiej?
- No wody jakiej? Naszej z butelki czy z kranu?
- Z kranu, Kochanie.
- Aha! A do której miseczki?
- A w której ma wodę?
- W niebieskiej!
- No to nalej do niebieskiej.
Chwila ciszy. Młoda stoi nad miskami i intensywnie myśli.
- Mamuś! A co zrobić z tą wodą, która jest w miseczce? Wylać???
- Wylej.
- A gdzie?
No, jak rany boskie, przecież chyba nie za okno!
- Do zlewu wylej, Kochanie.
- A do którego???
- Obojętnie!!!
- A zimną wodę cy ciepłą?
- Zimną.
- Mamuś, a zimna to niebieska, prawda?
- Tak!
- A dużo jej wlać???
Tak sobie myślę, że gdyby Lenka na co dzień zajmowała się kotem, to biedny zwierzak  rychło padłby z głodu i pragnienia.

sobota, 14 lipca 2012

Zimne nóżki

Łupieże ostatnio polubiły galaretkę. Więc na dzisiejszy deser przyrządziłam "zimne nóżki" na słodko. Gotując wodę na galaretkę zastanawiałam się intensywnie nad jej ostatecznym kształtem i wpadłam na pomysł, żeby wlać ją do formy na babeczki.
Pokroiłam na kawałki jedną nektarynkę, wrzuciłam do foremek i całość zalałam galaretką. Na "sześciobabeczkową" silikonową foremkę jedna galaretka starczyła idealnie. 





Po zastygnięciu całość wykroiłam i wyłożyłam na talerzyk. Trochę mi się przy tej operacji zwichrowały, ale generalnie wyszły nie najgorzej:). Na koniec dorzuciłam jeszcze bitą śmietanę, bo to ostatnio też u łupieży hit pierwsza klasa i dzieciaki były wniebowzięte.
W ten oto sposób powstały "zimne nóżki" na słodko. Deserek łatwy, szybki i przede wszystkim smaczny. Już rozmyślam nad modyfikacją tego dania.

Kocham zwierzątka

Maszerujemy z Lenką do sklepu. Na chodniku stado gołębi pastwi się nad kawałkiem suchego chleba. Lenka od razu wpada w zachwyt:
- Popatrz, Mamuś, jakie śliczne ptaszki!!! Ja tak kocham zwierzątka!!! Pieski, kotki i ptaszki i naszą Kinię też kocham i mamę.
- O rany, to mama też jest zwierzątkiem???
- Taaaaaaaaaaaaaaaaak! Ty jesteś ślimakiem, a Tata foką!
- Yyyyyyyyyyyyyyyyyy, a Nikodem?
- A Nikodem jest lewem!
W sumie mogło być gorzej:)))

"52 historie o zwierzętach"

Bachorki moje bardzo często korzystają z zasobów biblioteki dla dzieci. Ostatnio Pani Bibliotekarka poleciła nam ciekawą pozycję. Jest to książeczka pt. "52 historie o zwierzętach" wydawnictwa Siedmioróg (teks polski: Ewa Mirowska, Katarzyna Najman, ilustracje: Lali Villanova, Aurora Lago).


Urocza ta pozycja jest zbiorem opowiadań o przeróżnych zwierzątkach. Jest tu opowieść o słoniku, który bardzo chciał być syrenką, o robaczku zakochanym w biedronce, o kichającym strachu na wróble, któremu pomógł mały motylek, o pingwinie narzekającym na upały, o świstaku, który nie mógł zagwizdać i wiele, wiele innych.
Są bajeczki krótsze, takie na pół strony i dłuższe, idealne do poczytania przed snem. Całość jest bardzo ładnie ilustrowana.


Zdecydowanie jest to książeczka godna polecenia, więc polecam:)

piątek, 13 lipca 2012

Energia odnawialna

Godzina prawie 20.00. Usiłuję ściągnąć łupieże z placu zabaw, bo kwitniemy na nim od pięciu godzin. Głodna jestem, pić mi się chce i ogólnie w domu bym trochę pomieszkała. Łupieże, rzecz jasna, na wołania matki nie zwracają najmniejszej uwagi - ślepe, głuche i w ogóle to nie Ich matka woła.
Przy kolejnym Nikodemowym szalonym pędzie obok stanowiska obserwacyjnego matki (czytaj: ławki) słyszę, jak dziecię moje woła do kolegi:
- Hubert, bawimy się w chowanego!?!
No nie! - myślę sobie - jak się zaczną bawić w chowanego, to do północy tego placu nie opuszczę. Drę się więc władczym tonem:
- Nie ma nawet mowy!!!
Na co niezrażony Nikodem (przy kolejnym okrążeniu) odzywa się do mnie z politowaniem:
- Ale nie z Tobą, Mamo.
No w mordę, ja rozumiem, że dzieci mają niespożytą energię i że jest to energia odnawialna. Tylko ja się pytam, kiedy ta energia ma szansę się odnowić???

czwartek, 12 lipca 2012

Długo wyczekiwany deszcz

Jeszcze koło godziny 15.00 kot siedział w drzwiach balkonu i tęsknie wypatrywał zbawiennej dla wszystkich zmiany pogody.


A już parę minut później zerwał się wiatr, niebo momentalnie zasnuło się czarnymi chmurami i po wielu dniach upału spadł w końcu i nas zbawienny deszcz! Nie był wprawdzie szczególnie ulewny, ani szczególnie długotrwały, niemniej jednak pozwolił trochę odetchnąć.
Zaraz po deszczu ponownie wyszło słońce a asfalt na ulicach zaczął dosłownie parować. Łupieże złapały kalosze i poleciały oddawać się swojej ulubionej zabawie, czyli dzikim galopom po kałużach i kontrolowaniu stanu miejskiej kanalizacji po deszczu.


A na koniec pozostało już tylko wylanie hektolitrów wody z kaloszy i powrót do domu. Parę kropel deszczu i tyle radości, kto by pomyślał:)))

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Drukuj