wtorek, 31 grudnia 2013

2014

Kochani, najlepsze życzenia dla Wszystkich na nowy 2014 rok:) Oby był lepszy od poprzedniego, oby przyniósł jak najwięcej radości, miłości i pomyślności. Żeby w tym nowym roku spełniły się wszystkie Wasze marzenia! Życzymy Wam mnóstwa optymizmu, cierpliwości, wytrwałości, nadmiaru wolnego czasu i dużo, dużo zdrowia:)
Wszystkiego najlepszego i udanej zabawy sylwestrowej!

źródło: internet

post signature

piątek, 27 grudnia 2013

Lenistwo

Poświąteczne lenistwo trwa u nas w najlepsze:) Pełne brzuchy ograniczają jakiekolwiek ruchy, poza ruchem nadgarstka obsługującego komputerową myszkę. Prezenty wciąż cieszą i wciąż są w użyciu. Jednak powoli siedzenie w domu zaczyna nam się nudzić...


Na szczęście tuż za oknem gra nam i świeci sobie w najlepsze miejskie lodowisko. Plan jest więc taki, że jutro idziemy na łyżwy:) Już nie mogę się doczekać...
post signature

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Choinka z patyczków

Zainspirowałam się Bee :) Choineczka urzekła mnie swoją prostotą. Nacięłam gałązek z krzaka pod oknem (zdaje się, że były to gałązki jaśminu). Poprzycinałam je na odpowiednią długość i poprzyklejałam wikolem. Całość potraktowałam białą farbą w sprayu.

Taką patyczkową choinkę można dowolnie ozdobić. Można też pozostawić ją w stanie surowym. Choineczkę można zawiązać na sznureczku i powiesić, postawić w oknie, wbić w ziemię w doniczce, albo co tam sobie jeszcze wymyślimy:)

post signature

niedziela, 22 grudnia 2013

Przedświąteczne porządki

Lenka sprząta od samego rana:) Bardzo stara się być pomocna. Pozmywała naczynia, powiesiła pranie (oczywiście przy mojej pomocy), powycierała kurze, a teraz siedzi i czyści swoje zabawki, m. in. domek dla lalek.


Nikodem natomiast do sprzątania jest przeważnie ostatni! Zawsze ostro kombinuje co by tu zrobić, żeby się nie narobić:) Aktualnie jeździ po całej chałupie fotelem na kółkach i wyraźnie coś kombinuje. Wreszcie odzywa się:
- Mamusiu, ja to Ci zaraz pomogę posprzątać w kuchni!
Ze zdziwienia wbija mnie w fotel. Wietrzę jakiś postęp, ale mówię spokojnie:
- Ok, Kochanie. No to chodź, posprzątamy...
Nikodem biegnie do kuchni. Po chwili wraca z batonikiem w ręce i z radością oznajmia:
- Zjem trochę tych słodyczy, to będzie mniej rzeczy w kuchni a tym samym będziesz miała mniej do sprzątania:)
I oddala się spokojnie w bliżej nieokreślonym kierunku z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku:) No przecież pomógł matce, czyż nie?
post signature

sobota, 14 grudnia 2013

Epoka lodowcowa

Święta za pasem. Czas zacząć przedświąteczne porządki. Przy okazji mycia lodówki w zamrażalniku znajduję figurkę dinozaura!
- Nikoooooooooodeeeeeeeeem!!!
- Słucham mamusiu?
- Nie wiesz może, co robi dinozaur w zamrażalniku???
- O rany! Znalazłaś mojego dinozaura! Sto lat go nie widziałem! Zupełnie o nim zapomniałem.
- Aha, czyli wiesz co on tam robi?
- No pewnie, że wiem. Wsadziłem go tam, żeby doświadczył wielkiego zlodowacenia.
- Że co???
- No wiesz, epoka lodowcowa i te sprawy. No bo przecież dinozaury wyginęły przez zlodowacenie, nie?
- Aha.
- A tak przy okazji, nie znalazłaś tam czasem pingwina?:)
Chyba nabawię się lęku przed otwieraniem lodówki... 

post signature

niedziela, 1 grudnia 2013

Wycieczka do fabryki bombek

W ubiegły wtorek Lenka wraz ze swoim przedszkolem wybrała się na wycieczkę do fabryki bombek w Piotrkowie Trybunalskim. To było wielkie przeżycie:)


 Dzieciaki poznały cały proces produkcji bombek - od ich wydmuchiwania, poprzez posrebrzanie i suszenie, aż do malowania i ozdabiania. Na zakończenie każdy dostał swoją bombkę i miał okazję pokryć ją kolorowym brokatem. Wykonane własnoręcznie bombki każde z dzieci mogło zabrać ze sobą do domu:)


Oto bombka Lenki:


Na dokładkę wcześniej można było wybrać z katalogu wzór bombki, który został ozdobiony spersonalizowanym napisem. Oczywiście za dodatkową opłatą:) Lenka wybrała czerwone serduszka i kazała umieścić na nich napisy: Lenka i Nikodem. 


Wszystkie te cuda ozdobią w tym roku naszą choinkę:)
post signature

piątek, 29 listopada 2013

Jesteście tacy dziwni...

- Mamoooooooooooooo
- Tak?
-A dzisiaj na angielskim był temat My Family i mieliśmy narysować swoją rodzinę.
- No fajnie Kochanie. I jak Ci poszło?
- Dobrze. Narysowałem kota.


- Aha... A dlaczego kota?
- No bo kot to moja rodzina, co nie???
- No tak, ale co z resztą rodziny???
- E tam, wy wszyscy jesteście tacy dziwni, że nie wiedziałem, jak was narysować i został mi tylko kot.

Taaaaaaaaaaaa, to miło...


post signature

poniedziałek, 18 listopada 2013

Odrabianie lekcji

Są takie dni, kiedy odrabianie lekcji po prostu nie idzie! Taki dzień wypada właśnie dzisiaj. Od prawie dwóch godzin Nikodem ślęczy nad zeszytami i kreśli mozolnie swoje kulfony:)


Faktem jest, że dzisiaj pani nieco przesadziła, bo poza dwiema stronami w zeszycie jest jeszcze do zrobienia pół strony w ćwiczeniach i dwa zadania z matematyki! Taka ilość pracy domowej mogłaby zniechęcić każdego.
Nikodem wciąż wymyśla nowe problemy: a to ręka Go rozbolała, a to ołówek się złamał, a to pić Mu się chce, a to Lenka przeszkadza, a to to, a to tamto...
W zasadzie wcale Mu się nie dziwię. Ale godzina już późna, a my z lekcjami w lesie. Nikodem po raz kolejny stwierdza, że "należy Mu się przerwa, bo już dużo zrobił"...
Na szczęście matematyka idzie Mu przeważnie błyskawicznie - to po mamusi, matematykę kocham od zawsze! - więc jest szansa, że nie będziemy siedzieć nad lekcjami do północy:)


post signature

niedziela, 17 listopada 2013

Okulary

Szkolna pielęgniarka wysłała Nikodema na badanie wzroku. Wizyta u okulisty zakończyła się receptą na okulary. Udaliśmy się więc do optyka i z jego pomocą dopasowaliśmy Nikodemowi piękne, niebieskie okularki:)

Nikodem okulary (o dziwo!) nosi bardzo chętnie. Być może jest to zasługa wybranego przez Niego opakowania z Ben10, a być może fakt, że Lenka orzekła, iż w okularach wygląda po prostu zabójczo:) Nieważne. Najważniejsze, że chce w nich chodzić!

 Przy okazji muszę zaznaczyć, że łaskawy NFZ dokłada do szkiełek całe 28 zł (po 14 zł na szkiełko)!!! Przy całkowitej cenie okularów ok. 200 zł jest to naprawdę oszałamiająca refundacja! Dodatkowo podkreślić muszę, że dofinansowanie to obejmuje każdą zmianę okularów dla dzieci do lat 18. W przypadku osób dorosłych refundacja przyznawana jest nie częściej, niż raz na dwa lata.
W celu uzyskania dofinansowania należy udać się do oddziału NFZ ze skierowaniem na okulary w celu uzyskania odpowiedniej pieczątki. Całość operacji przebiega bardzo sprawnie (jak na NFZ) i zajmuje około 5 minut. Można powiedzieć, że jest to czysta formalność:)


Nie obyło się jednak bez wypadków. Pewnego pięknego dnia dostałam ze szkoły telefon:
- Dzień dobry, mówi pani taka a taka, jestem Nikodema nauczycielką języka angielskiego. Nikodem właśnie uległ wypadkowi i dlatego do pani dzwonię.
Zmroziło mnie od razu! Pierwsze pytanie, jakie zadałam pani brzmiało:
- Ale żyje???
- O rany, żyje! Tylko ma rozwalone ucho. Kolega Go popchnął i wpadł na kant drzwi. Z ucha leje się krew i chyba jest przecięte na wylot.
Włos zjeżył mi się na głowie, ale jednocześnie odetchnęłam z ulgą, że poszkodowane jest tylko ucho. W razie potrzeby się zszyje!
Od razu wykonałam telefon do Dziadka, który natychmiast pojechał po Nikodema do szkoły. Ja zwolniłam się z pracy i pojechałam również. Nikodem wyglądał, jak po wojnie! Ucho było całe zakrwawione, krew była dosłownie wszędzie - na koszulce, na włosach, na twarzy.
Po przemyciu całości przy akompaniamencie dzikich wrzasków Nikodema: "Nie dotykaj mojego ucha!!!", okazało się, że nie jest tak źle:) Ucho nie było przecięte na wylot, jednak z obu stron widniało spore rozcięcie. Na szczęście obyło się bez szycia!
Okazało się, że z jednej strony ucho przecięły Mu drzwi, a z drugiej zausznik od okularów. Przy tej okazji oprawki okularów powyginały się we wszystkie strony i Nikodem bardzo z tego powodu rozpaczał.
Na szczęście, ku uciesze wszystkich zainteresowanych, optyk szybko i sprawnie "wyklepał" oprawki i doprowadził je do stanu używalności. Wszystko zakończyło się szczęśliwie:) Wprawdzie ucho następnego dnia sporo spuchło, ale już po dwóch dniach wszystko wróciło do normy i Nikodem mógł spokojnie założyć okularki.

post signature

sobota, 9 listopada 2013

Jesienne koncertowanie

W ubiegły czwartek miałam przyjemność uczestniczyć w Koncercie Jesiennym zorganizowanym w przedszkolu u Lenki:)


Koncert był, jak zwykle, piękny. Piosenki, wierszyki, wspólne zabawy i słodki poczęstunek na zakończenie. Dzieciaki spisały się świetnie, pięknie odegrały swoje role. Niektóre z nich miały do wypowiedzenia naprawdę długie kwestie.
W ramach upominku rodzice otrzymali piękne jesienne obrazki, nad którymi dzieci pracowały przez kilka dobrych dni. Poprzyklejane na tekturze kolorowe, jesienne liście prezentują się rewelacyjnie. Jestem pod wielkim wrażeniem tego dzieła:)


Uwielbiam te przedszkolne występy:) Trochę mi smutno, że już niedługo, kiedy i Lenka pójdzie do szkoły, zostanę pozbawiona tej miłej rozrywki...

post signature

piątek, 8 listopada 2013

Sprawdzian

- Nikodem, jak Ci poszedł sprawdzian???
- Bardzo dobrze!!!
- Tzn.???
- Jednego zadania nie umiałem, a drugiego nie zdążyłem:)

Normalnie załamka...

post signature

niedziela, 27 października 2013

Koszmarny 3 centyl

Pozostając w temacie lekarzy:
Nikodem od kilku lat utrzymuje się w siatce centylowej (zarówno wzrostem, jak i wagą) na trzecim centylu. Koszmarny ten centyl spędza nam sen z powiek i zmusza mojego pediatrę do ciągłego kontrolowania rozwoju dziecka:)
W zasadzie jestem z tego bardzo zadowolona, bo dziecię moje jest raz na rok czy dwa przebadane kompletnie od stóp do głów.
Poza standardową morfologią z rozmazem, badaniem tarczycy, sprawdzeniem poziomu glukozy oraz badaniem ogólnym moczu, tym razem doczekaliśmy się także kilku innych badań. Jednym z nich było badanie kału na obecność pasożytów. Wynik oczywiście ujemny - jaj i cyst pasożytów nie znaleziono. Morfologia oczywiście w normie - ani śladu anemii, co przy nieco monotonnym jadłospisie Nikodema zakrawa niemal na cud:) Poziom cukru we krwi książkowy, podobnie jak wyniki TSH.
Zdezorientowana nieco świetnymi wynikami pediatra wypisała skierowanie na RTG nadgarstka w celu zbadania wieku kostnego.

Wiek kostny – jedna z metod określenia tzw. wieku biologicznego dziecka na podstawie oceny dojrzewania jego kości.
Wiek biologiczny jest ogólnym miernikiem poziomu rozwoju dziecka. W tym celu wykonuje się zdjęcie rentgenowskie nadgarstka kończyny górnej niedominującej (zwykle lewej) i porównuje się obraz rozwoju kości ze specjalnym atlasem. U noworodków i niemowląt można również w tym celu wykonać zdjęcie rtg kolana.
Za pomocą wieku kostnego, stosując odpowiednie tabele lub programy komputerowe możliwe jest obliczenie wzrostu, jaki osiągnie dziecko w życiu dorosłym. Jest to również badanie przydatne w diagnostyce zaburzeń wzrastania.

źródło: Wikipedia

Nikodem był oczywiście zachwycony całą procedurą wykonywania zdjęcia rentgenowskiego: ustawianiem komputera, przywdziewaniem ołowianego fartucha no i oczywiście samym zdjęciem rodem z najlepszych horrorów:)


Wynik badania to wiek kostny określony na poziomie 5,5 roku, czyli w zasadzie w normie, gdyż przyjmuje się 2-letni margines tolerancji.
Jednym słowem, dziecko jest zdrowe, rozwija się prawidłowo, a Jego niski wzrost wynika po prostu z uwarunkowań genetycznych.
Jestem uspokojona:)

post signature

sobota, 26 października 2013

Choroby zakaźne

Ostatni tydzień spędziłam na bardzo intensywnym chorowaniu. Ja, która nigdy w życiu nie byłam u lekarza internisty! No dobra, raz w życiu byłam, bo mi się skończyło ustawowe 60 dni w roku zwolnienia na dziecko i musiałam wziąć zwolnienie na siebie.
Wszystko zaczęło się od bólu gardła i umiarkowanej gorączki. Pomyślałam sobie: jesień, sezon chorobowy, przeziębienie, normalna sprawa. Niestety, z dnia na dzień (a właściwie z nocy na noc) ból gardła przybierał na sile, a gorączka rosła. Jeden z migdałów zrobił się intensywnie czerwony, aż pewnej nocy powiększył się do rozmiarów orzecha włoskiego.
Inteligentnie stwierdziłam, że bez lekarza niestety się nie obędzie i zaczęłam nawet podejrzewać u siebie świnkę:) Prawa strona gęby spuchła mi do niewyobrażalnych rozmiarów, gorączka nie mijała, leki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe pomagały dosłownie na kilka minut. Dodatkowo doszły kłopoty z przełykaniem. Chcąc, nie chcąc musiałam udać się do lekarza:)
Pani doktor patrzyła w osłupieniu na moją nieco pustawą kartę pacjenta... Obejrzawszy moje gardło wykluczyła świnkę i zdiagnozowała ostre zapalenie gardła i migdałków (a właściwie jednego migdałka). Przepisała antybiotyk i dała skierowanie do laryngologa.
Przez trzy dni leżałam w łóżku i wyłam z bólu. Każde przełknięcie śliny sprawiało niewyobrażalny ból, łykanie antybiotyków i innych leków było praktycznie niemożliwe. Antybiotyk musiałam rozpuszczać w wodzie i każdą taką rozpuszczoną dawkę przypłacałam odruchem wymiotnym. Wymiotować oczywiście nie miałam czym, bo o jedzeniu czegokolwiek w ogóle nie było mowy. Żołądek skręcał się z głodu, wątroba nawalała od nadmiaru leków, temperatura skakała z 38 na 35 stopni i ogólnie było bardzo, bardzo, bardzo  do dupy!
Po kilku dniach niewyobrażalnej mordęgi, miałam tego wszystkiego serdecznie dosyć. Na dokładkę, trzeciego dnia choroby w opuchniętym przełyku utknęła mi na amen tabletka pyralginy! Zaczęłam szukać w internecie sposobów na pozbycie się zalegającej i za cholerę nie rozpuszczającej się tabletki oraz domowych metod na ból gardła. I w końcu znalazłam:) Sposób niemalże doskonały, czyli płukanie gardła wodą utlenioną! Łyżeczkę  3% wody utlenionej miesza się z połową szklanki letniej wody i tym specyfikiem płucze się obolałe gardło!
Płukanka zadziałała już za drugim razem i przyniosła mi wielką ulgę. Jednocześnie zaczął też działać antybiotyk i od tego momentu było już tylko lepiej:) W końcu mogłam zacząć przyjmować pokarmy. Na początku były to pokarmy w postaci płynnej, czyli wszelkiego rodzaju kisiele, budynie i inne kaszki. Przy okazji pragnę bardzo polecić kisiel o smaku żurawinowym - jest świetny:)
Po około pięciu dniach na wewnętrznych stronach dłoni i stóp pojawiły mi się wodniste pęcherze, które po kolejnych dwóch dniach zaczęły wysychać i się łuszczyć. Jednocześnie wierzch dłoni wysypało mi drobną, czerwoną wysypką. Do dzisiaj skóra z dłoni i stóp schodzi mi wielkimi płatami i dzięki temu wiem, że przebyta przeze mnie choroba była po prostu najnormalniejszą w świecie szkarlatyną, potocznie nazywaną płonicą:)
Na szczęście ewentualne powikłania po szkarlatynie nie są tak straszne, jak te po śwince i to mnie bardzo cieszy. Zastanawiam się tylko, skąd ja sobie tę szkarlatynę wynalazłam i czy nie zaraziłam nią dzieci... No cóż, czas pokaże.

post signature

sobota, 19 października 2013

Apetycik i inne suplementy

Od firmy Biogened otrzymaliśmy niedawno do przetestowania kilka suplementów diety dla dzieci. Były to lizaki na gardło, suplement witaminowy Rutimal, wzmacniający syrop z czarnego bzu oraz Apetycik dla niejadków.


Na pierwszy ogień poszły oczywiście lizaki:) Nie wiem, czy łagodzą objawy bólu gardła, bo dzieciaki zjadły je nie czekając na ból. Niemniej jednak mają bardzo przyjemny, słodki smak.
Rutimal natomiast ma, jak dla mnie, zbyt mocno malinowy smak i do tego jest chyba nieco za słodki. Ale dzieciakom smakuje:)
Najbardziej przypadł mi do gustu Sambucus, czyli syrop z czarnego bzu. Jest lekko kwaskowy i bardzo smaczny. Dzieciaki piją go chętnie i jak na razie nie chorują:)
Syropów na apetyt Nikodem przetestował już tysiące. Żaden z nich w zasadzie nie przyniósł pożądanego rezultatu. Jeśli chodzi o Apetycik, to na razie też nie widzę jakichś oszałamiających wyników, choć muszę przyznać, że coś jakby drgnęło:) Ale zostało nam jeszcze pół butelki do spożycia...

A na koniec ciężki dowcip Nikodema o zdrowiu:
Dziecko moje nagle dostało gwałtownego ataku kaszlu. Kaszle, kaszle i kaszle i przestać nie może. Patrzę na Niego z coraz większym przerażeniem w oczach. Po chwili uspokaja się i mówi:
- Nic mi nie jest Mamo. Trochę się tylko zakrztusiłem, ale już jest spoko.
Oddycham z ulgą. Ufffffffffff
- Tylko trochę mnie nerka kłuje.
Przerażenie momentalnie wraca ze zdwojoną siłą!
- Jak to nerka??? Skąd nerka???
Na to Nikodem uśmiecha się radośnie i spokojnie stwierdza:
- Żartowałem Mamo! Ja nawet nie wiem, gdzie jest nerka:)
Ten dzieciak przyprawi mnie kiedyś o zawał...
post signature

sobota, 12 października 2013

Poślij sześciolatka do szkoły a potem...

Jestem zdecydowanie przeciwna posyłaniu do szkół sześcioletnich dzieci. Moim zdaniem, pani "Szumidokołalas" zamiast wydawać miliony z moich podatków na durne spoty reklamowe, powinna skupić się na faktycznym przystosowaniu szkół podstawowych i nauczycieli na przyjęcie dzieci sześcioletnich. Tymczasem reforma leży sobie i kwiczy a pani minister dumnie przedstawia w telewizji dopasowane do swoich potrzeb statystyki.
Pomijając jednak wszelkie kwestie typu: nieprzystosowanie dziecka, nieprzystosowanie szkoły, kompletne nieprzygotowanie nauczycieli na pracę z dziećmi sześcioletnimi i inne argumenty, które zostały przemaglowane już tysiące razy, poruszę dzisiaj problem czysto praktyczny!
Problem ten to opieka nad dzieckiem. Z tą trudną kwestią zetknęłam się już pierwszego dnia szkoły! Co zrobić? Pracującym rodzicom nie pozostaje nic innego, jak tylko wziąć urlop! Uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego, godzinka apelu, godzinka spraw organizacyjnych i do domu. Nauczyciele i uczniowie mają wolne.
Kolejny tydzień (w porywach do dwóch) września to całkowity chaos w planie lekcji. Nauczyciele pracują po dwie godziny dziennie, nikt nie potrafi powiedzieć, co będzie jutro i kiedy wreszcie zostanie ustalony ostateczny plan lekcji. Kolejne dni urlopu uciekają, świetlica nie działa, obiady nie są wydawane, ogólna rozpierducha trwa.
Pod koniec września kolejny dzień wolny od zajęć lekcyjnych - akcja "sprzątanie świata". W założeniu może i dobra, z praktyką różnie bywa:) Niemniej jednak jest to kolejny dzień wolny, bo dwie godziny lekcyjne (czyli 1,5 godziny zegarowej) ciężko nazwać dniem pracującym.
Tymczasem niepostrzeżenie nadchodzi październik a wraz z nim tzw. dzień nauczyciela (poprawnie: Dzień Edukacji Narodowej, choć sami nauczyciele rzadko o tym wiedzą). Od kilkunastu lat dzień ten ustawowo wolny jest od zajęć dydaktycznych. Dla większości nauczycieli oznacza to po prostu kolejny dzień wolny, a dla zwykłego obywatela mającego do dyspozycji jedynie 26 dni urlopu w roku, następny dzień, w którym kombinuje, jakby tu zapewnić dziecku opiekę.
Co więcej: dzień wcześniej lub później wypada urządzić akademię, która jest kolejnym powodem do skrócenia lub wręcz odwołania lekcji! No i mamy następny dzień urlopu w plecy...
Dalej jest tylko gorzej. Listopad wprawdzie wypada ulgowo, ale nie daj boże, jeśli 1 lub 11 wypada w czwartek lub we wtorek. Wtedy znowu poprzedzający dane święto poniedziałek lub następujący po dniu świątecznym piątek jest przeważnie wolny. Umożliwia to rozporządzenie dające dyrektorom szkół do dyspozycji 10 dodatkowych dni wolnych do ustalenia w związku z organizacją pracy szkoły.
O grudniu nawet nie wspomnę, bo szkoda słów. Od stycznia znowu następuje kupa wolnego począwszy od ferii zimowych, poprzez rekolekcje, ferie wielkanocne, dni wolne z okazji egzaminów zewnętrznych (najpierw próbnych a potem zasadniczych) na dwumiesięcznych wakacjach kończąc.
Do tego wszystkiego dodać należy różne święta okolicznościowe typu: dzień chłopaka, dzień kobiet, mikołajki, andrzejki, walentynki, ostatki, zapusty, odpusty i inne chuje-muje...
Nawet jeśli wszystkie dni wolne wymagające opieki nad dzieckiem pomnoży się przez dwójkę pracujących rodziców (26x2=52), to i tak nie wystarczy to nawet na połowę dni wolnych od zajęć lekcyjnych. Dla rodziców nie posiadających niepracujących i nudzących się w domu babć i dziadków gotowych z uśmiechem na ustach zapitalać w te i nazad co dwie godziny, albo rzucających wszystkie swoje zajęcia i poświęcających się opiece nad wnukami, kalendarz roku szkolnego jest absolutnie nie do ogarnięcia!
Wypadałoby powiedzieć: Poślij sześciolatka do szkoły a potem zwolnij się z pracy, żeby się nim zająć! Totalna paranoja!


P.S. Moje starsze dziecko poszło do szkoły w wieku lat siedmiu! Moje młodsze dziecko również pójdzie do szkoły w wieku lat siedmiu, chyba że samo zdecyduje inaczej!

post signature

piątek, 11 października 2013

Pasowanie na ucznia

Ojejku, jejku, jejku!!! Zaniedbałam się ostatnio skandalicznie zarówno w pisaniu, jak i w czytaniu! I muszę przyznać, że tego czytania Waszych blogów i śledzenia Waszego codziennego życia brakuje mi najbardziej!
Zaniedbałam się, bo coraz bardziej brakuje mi czasu, bo wciąż coś się dzieje, bo wrzesień, bo jesień, bo szkoła, bo lekcje, bo zajęcia dodatkowe, no i wreszcie bo badania.
Ale o badaniach będzie kiedy indziej! Dzisiaj będzie o uroczystości pasowania na ucznia:)
Miła ta impreza miała miejsce przed trzema godzinami i muszę przyznać, że bardzo mi się podobała:)

Było uroczyste ślubowanie, wręczanie legitymacji szkolnych oraz dyplomów przez panią dyrektor i świetnie przygotowane przez starszych uczniów przedstawienie.

Na koniec obowiązkowo kilka pamiątkowych zdjęć z klasą i z wychowawczynią i można było iść do domu:)

Chyba polubię szkolne uroczystości...

post signature

piątek, 27 września 2013

T jak...

Nauka pisania literek to jednak bardzo trudna sprawa! Niemniej jednak polecenie: "Narysuj cztery rzeczy na literę ..." będzie chyba moim ulubionym:)))
Tym razem w ruch poszła literka T. Spoko! Można narysować telewizor, termometr, truskawkę, telefon, traktor, temperówkę, tramwaj i milion innych rzeczy.
Ale nie Nikodem! Potomek mój pracę zaczął od narysowania sporej wielkości dupy!!! Spojrzałam i oniemiałam:
- Co to jest??????
- No jak to co? Nie widzisz?
- No widzę, że dupa! Tylko jak to się ma do literki T???
- Normalnie, to jest TYŁEK!
Załamałam się:) Ale przynajmniej synonimy ma opanowane do perfekcji:)

post signature

piątek, 20 września 2013

M jak meteoryt

Dziadek odbiera Nikodema ze szkoły. Nikodem ma zadaną pracę domową. Wzorowy dziadek postanawia pomóc wnukowi odrobić pracę domową. Rzeczona praca domowa polega na narysowaniu czterech rzeczy zaczynających się głoską M. Sprawa niby prosta, bo przecież można narysować mamę, motylka, misia, mleko, miskę, muchę, motor, mydło i tysiąc innych łatwych do narysowania rzeczy.
Ale nie! Dziadek musi być oryginalny i podsuwa dziecku pomysły:
- Narysuj metro!
- Yyyyyy, ale jak???
- Normalnie, wagon narysujesz albo dwa i będzie metro.
- Yyyyyyyy.
- No to może motel!
- Yyyyyy, ale jak?
- Narysuj jakiś domek i napisz motel.
No to dziadek zabłysnął. Po chwili się zreflektował:
- No tak, nie umiesz pisać. To może meteoryt!
Na boga, dziadek weź się ogarnij! Jak siedmioletnie dziecko ma narysować meteoryt??? Może jeszcze minotaura albo meduzę??? Menzurkę ewentualnie??? Mitochondrium??? Metronom???
Ostatecznie stanęło na motylku, misiu, marchewce i mandolinie. Chyba wydam dziadkowi zakaz odrabiania z dzieckiem prac domowych:)


post signature

czwartek, 12 września 2013

Z cyklu: Mądrości Nikodema

1. Mam ciężki dzień. We łbie mi huczy, wszystko mnie drażni. Jak na złość, łupieże mają akurat najwięcej powodów do pokłócenia się. Uciszam Ich po raz setny, ale oczywiście średnio to skutkuje. Wreszcie wydzieram się:
- Cisza!!!!! Do cholery!!!!! Bo mi łeb zaraz pęknie!!!!!
Kłótnie milkną momentalnie i słyszę tylko, jak Nikodem szeptem poucza swoją siostrę:
- Lenka, przez chwilę nie emituj dźwięków, bo mamie na łeb wali.

2. - Mamusiu! Ja już wiem dlaczego wy z tatą nigdy nie robicie sobie tortów na urodziny!
- Tak? No dlaczego???
- Bo by się wam tyle świeczek nie zmieściło! Że o dziadku nie wspomnę...
No tak, lepiej nie wspominaj:)



post signature

niedziela, 8 września 2013

A mnie jest szkoda lata...

A mnie jest szkoda lata
I letnich, złotych wspomnień...

Podobno to już ostatni taki ciepły weekend tego roku. Dlatego korzystamy, jak możemy:) Na samą myśl o ciemnych, zimowych wieczorach robi mi się niedobrze! Dlaczego lato nie może trwać cały rok???


Być może to już ostatnia okazja, żeby powygłupiać się na osiedlowej rampie, powściekać na placu zabaw  i połazić po drzewach:)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Drukuj