wtorek, 28 lutego 2012

Permanentna dieta

Nikodem bardzo sobie wziął do serca przykazania Pani Doktor na temat ścisłej diety i pozostaje na niej do dzisiaj! W przedszkolu na każdą próbę namówienia Go na jakiś posiłek stwierdza kategorycznie i z wielką satysfakcją:
- Pani Doktor mi tego zabroniła jeść!!!
Teraz to dopiero ma wymówkę, żeby nic do gęby nie włożyć:) I nie pomagają tłumaczenia, że już przecież jest zdrowy, brzuszek go nie boli i może już zrezygnować z diety. Nie i  koniec!

Wczoraj wieczorem chyba już jednak trochę zgłodniał, bo na pytanie o jajecznicę, odparł po długim namyśle:
- Od jednego jajka chyba nie umrę. Możesz zrobić.
A dzisiaj zajada już drugiego "parówkowego potwora". Może Mu się w  końcu odwidzi:)

poniedziałek, 27 lutego 2012

Urząd Skarbowy działa błyskawicznie:)

W tym roku rozliczenie PIT-a wysłałam do Urzędu Skarbowego 17-go lutego. Dzisiaj wchodzę na konto, sprawdzam stan, a tu niespodzianka - zwrot podatku:) Zajęło im to równo 10 dni - jestem pod wielkim wrażeniem:) Bardzo pozytywnie mnie zaskoczyli w tym roku.
Będzie można trochę poszaleć na zakupach!

sobota, 25 lutego 2012

Król Julian rządzi:)))

Łupieże znowu katują "Pingwiny z Madagaskaru".


Stwierdzam kategorycznie, że Król Julian jest nieziemski i jedyny w swoim rodzaju. Jego głupawe teksty po prostu powalają. Przykłady:
  • Co to za jakieś obłąkańcze wrzaski są??? Nie mogę się przez nie skoncentrować na ideale, który sam ucieleśniam.
  • Każden jeden, kto ośmieli się tyknąć moją przepiękną stopę zostanie wygnany won z mojego królestwa.
  • Podoba mi się ta fajna gra. Rozkazuję, że my też będziemy w nią grać. Morris, zamów nam jakieś stroje. Najlepiej coś różowego z marszczonymi rękawkami, ale bez szaleństw. Wystarczy, żeby podkreślały moją męskość.
  • Mój śmiały plan, zgodnie z planem, poszedł zgodnie z planem.
  • Jak mam spożywać swoje królewskie śniadanie, kiedy moje szlachetne zmysły obraża śmierdzący smród ryb, które śmierdzą???
  • Aż mnie telepie z tej ekscytacji!
  • Królem będąc to mam taką władzę, że mogę rozkazać wszystkim duchom i straszydłom, żeby mi stąd won! 
  • Prędko Morris, uszczyp mnie, albo ugryź, albo trzaśnij w twarz i wychłoszcz zadek. 
  • Nadałem się poleconym ekspresem z opcją priorytet premium. Tak podróżują monarchowie! Kto chce dostąpić zaszczytu niesienia moich waliz?

Żłobek - plusy i ... plusy

Wychodzę z założenia, że o ile przedszkole jest niemalże niezbędne do prawidłowego rozwoju dziecka, o tyle żłobek już niekoniecznie.
Nikodem do żłobka nie uczęszczał. Lenkę już niestety z bólem serca i milionem obaw musiałam do tej placówki posłać. Oczywiście czułam się jak wyrodna matka porzucająca swoje dziecko na pastwę losu, niemniej jednak innego wyjścia nie było - trzeba było wracać do pracy.
Dzisiaj jestem zadowolona z tej decyzji, bo wyszła ona mojej Lence na zdrowie. Do żłobka trafiła trzy dni po swoich pierwszych urodzinach. Już po miesiącu uczęszczania zauważyłam, że bardzo Jej się tam podoba. Błyskawicznie opanowała trudną sztukę samodzielnego jedzenia, a w wieku 1,5 roku całkowicie pozbyła się pieluch:)
Żłobek dodał Jej pewności siebie, bo z natury jest bardzo wrażliwa i nieśmiała. Nawiązała pierwsze przyjaźnie i nauczyła się współdziałania i współżycia w grupie. Do dzisiaj rzewnie wspomina swoją ukochaną Ciocię Kingę i pierwszego narzeczonego - Łukasza (a potem jeszcze następnego - Igora).
Z perspektywy czasu stwierdzam, że żłobek pozwolił Jej dosyć łagodnie przejść do rzeczywistości przedszkolnej. Myślę, że byłoby Jej dużo trudniej oswoić się z przedszkolem, gdyby wcześniej nie chodziła do żłobka.
Przez dwa lata uczęszczania mojej pociechy do tej placówki nabrałam szacunku dla pracujących tam osób. Mając problemy z ogarnięciem dwójki dzieci, szczerze podziwiałam "Ciocie" śpiewająco radzące sobie z obsługą dwudziestki dzieci:) Nakarmienie, przebranie czy uśpienie tego całego towarzystwa musiało być niezłą sztuką!
Nie wiem, czy akurat w moim mieście żłobek jest tak wyjątkowy, niemniej jednak przez cały okres pobytu Lenki w tej placówce nie miałam żadnych zastrzeżeń. Dziecko było zadbane, najedzone, wyspane. Każdą nieprawidłowość w zachowaniu dziecka od razu zgłaszano mi telefonicznie - gorączka, ból brzucha, brak apetytu czy inne tego typu problemy.
Zarówno Lenka, jak i ja z rozrzewnieniem wspominamy naszą "żłobkową codzienność":)

Lenka odbiera Dyplom Ukończenia Żłobka

Wiosna nie chce do nas przyjść:(((

Za oknem szaro, buro, wietrznie i deszczowo. Wprawdzie śnieg już stopniał, ale wiosny ani widu, ani słychu:( Nieśmiałe słońce opornie przebija się przez deszczowe chmury. Dzień niby dłuższy, ale ciągle jeszcze ponuro na świecie:(
Nasz hiacynt, zapewne wyczuwając niesprzyjający klimat, robi straszne fochy i wcale nie chce zakwitnąć. Ociąga się strasznie pomimo wystawiania go na działanie tych pierwszych mizernych promieni słonecznych.
Ranyyyyy! Jak ja już nie mogę doczekać się na zieloną trawkę, pączkujący pod oknem bez, wschodzące tulipany, trochę ciepełka, dużo słoneczka i długie, coraz dłuższe dni. Nawet na ten śmierdzący pod balkonem jaśmin:)
Na szczęście - do wiosny już całkiem niedaleko:))) Jeszcze tylko kilka tygodni...


Memo

Przy okazji zakupu lekarstw dla Nikodema dostaliśmy w aptece karty MEMO (reklamówka do witamin dla dzieci). Od czwartku gramy w Memo średnio trzynaście tysięcy razy dziennie:)
Gra doskonale wszystkim znana - szukamy par takich samych obrazków. Nikodem wprawdzie strasznie oszukuje, bo już przy rozkładaniu kart stara się podejrzeć, gdzie którą kładzie, ale i tak zabawa jest przednia:)))
Obrazki są bardzo ładne, kolorowe. Przeważają zwierzątka, ale jest też rycerz, ciężarówka i autko. Do tego na każdej karcie jest literka - duża i mała - świetne narzędzie do nauki pisania i czytania. No i oczywiście gra doskonale ćwiczy pamięć i spostrzegawczość.


Jeżyk

Na stronie naszego przedszkola w końcu pojawiły się zdjęcia z Nikodemowych Jasełek połączonych z Dniem Babci i Dziadka (trochę się ociągali, ale to pewnie dlatego, że były ferie). Dziecię moje robiło w nich za jeżyka. Przebranie było przedszkolne:


piątek, 24 lutego 2012

Bajki na dobranoc - Kubuś Puchatek - rozdział IX

Rozdział IX, w którym Prosiaczek jest zewsząd otoczony wodą

Deszcz padał, padał bez końca. Prosiaczek myślał sobie, że nigdy, póki żyje, a miał już on lat bardzo dużo - może trzy, a może i cztery - że nigdy nie widział takiego deszczu. Dzień w dzień, dzień w dzień deszcz, deszcz i deszcz. "Gdybym przynajmniej - myślał wyglądając przez okno - był razem z Puchatkiem lub z Krzysiem, albo z Królikiem, miałbym towarzystwo przez cały ten czas i nie musiałbym sterczeć samotnie jak kołek i rozmyślać, kiedy nareszcie deszcz ustanie". I wyobrażał sobie, że jest razem z Puchatkiem i że mówi do niego: "Czy widziałeś kiedy taki deszcz, Puchatku?" A on by znów na to: "Ciekaw jestem, czy u Krzysia też tak pada". A Puchatek powiedziałby: "Mam wrażenie, że biedny Królik chyba już utonął". Byłoby rozkosznie tak rozmawiać i doprawdy było bardzo smutno nie mieć żadnych innych przeżyć niż potoki wody, zwłaszcza że tym przeżyciem nie można się było z nikim podzielić. Zresztą, było to naprawdę silne przeżycie. Małe, wyschłe rowki, w których Prosiaczek tak często gmerał, zmieniły się w całe potoki. Małe strumyki, przez które często przechodził w bród, stały się rzekami. A rzeka, na której urwistych brzegach nieraz bawił się wesoło, wystąpiła z koryta i rozlewała się tak szeroko na wszystkie strony, że Prosiaczek zaczynał się zastanawiać, czy nie zaleje ona niedługo jego własnego korytka.
- To jest trochę niemiłe - mówił do siebie - być Bardzo Małym Zwierzątkiem Zewsząd Otoczonym Wodą. Krzyś z Puchatkiem mogliby się ratować włażeniem na drzewa, Kangurzyca mogłaby się ratować skakaniem, Sowa - fruwaniem, Królik - zaryciem się w norę, Kłapouchy mógłby się ratować, dajmy na to, wydawaniem dzikiego ryku, aż nadeszłaby jakaś Pomoc. A ja co? Siedzę bezradny, zewsząd otoczony wodą i nic nie mogę zrobić.
Deszcz padał dalej i dalej, a woda każdego dnia wznosiła się coraz wyżej i wyżej, aż dosięgła prawie do okna Prosiaczka. A on, biedaczek, nic... "Weźmy takiego Puchatka - rozmyślał. - Nie ma on wiele rozumu, a nigdy mu się nic złego nie przytrafia. Robi rozmaite głupstwa i zawsze się z nich jakoś wykaraska. Albo weźmy Sowę. Sowa właściwie też nie ma wiele rozumu, ale za to jest uczona. Wiedziałaby, co robić, gdy jest się zewsząd otoczonym wodą. Albo na przykład Królik. Ten znów nie uczył się z książek, ale mimo to zawsze potrafi coś mądrego wymyślić. Albo Kangurzyca. Kangurzyca nie jest wprawdzie mądra, nie można tego o niej powiedzieć. Ale w tym wypadku tak bardzo troszczyłaby się o swoje Maleństwo, że bez namysłu zrobiłaby to, co należy. Albo weźmy jeszcze takiego Kłapouchego. Kłapouchy jest zawsze tak nieszczęśliwy, że wcale nie zwróciłby na to uwagi. Ale ciekaw jestem, co by zrobił Krzyś". Wtem przypomniał sobie, co Krzyś opowiadał mu o pewnym człowieku na bezludnej wyspie i jak ten człowiek napisał karteczkę, włożył ją do butelki i butelkę wrzucił do morza. I Prosiaczek pomyślał, że gdyby i on napisał coś podobnego i butelkę wrzucił do wody, to może ktoś by się zjawił i przyszedł mu z pomocą.
Odszedł od okna i zaczął przetrząsać całe mieszkanie, wszystko, czego jeszcze woda nie zalała. W końcu znalazł ołówek, kawałek suchego papieru i butelkę z korkiem. I napisał z jednej strony:
POMOCY!
PROSIACZEK (JA)
a z drugiej:
TO JA, PROSIACZEK, POMOCY, POMOCY!
Potem włożył kartkę do butelki, zakorkował ją tak mocno, jak tylko mógł, wychylił się przez okno tak daleko, jak tylko mógł, aby nie wypaść, i rzucił butelkę tak daleko, jak tylko mógł. Chlup! i po krótkiej chwili butelka zakołysała się na wodzie, a Prosiaczek patrzył, patrzył, jak ona sobie płynie, aż go oczy rozbolały od patrzenia. Chwilami zdawało mu się, że to naprawdę butelka, a chwilami - że to tylko zmarszczka na powierzchni wody, na którą spoglądał, a potem nagle uprzytomnił sobie, że już jej nigdy nie zobaczy i że zrobił wszystko, co mógł, aby się uratować.
"Więc teraz - pomyślał - kto inny będzie musiał coś zrobić i spodziewam się, że zrobi to prędko, bo jeśli nie, będę musiał pływać, a ja tego nie potrafię". Potem westchnął głęboko i powiedział: - Chciałbym, żeby tu był Puchatek. Byłoby nam raźniej we dwóch. 
Gdy deszcz zaczął padać, Puchatek spał. Deszcz padał, padał bez końca, a Puchatek spał, spał i spał. Miał strasznie męczący dzień. Pamiętał, że odkrył
Biegun Północny i tak był z tego dumny, że zapytał Krzysia, czy są na świecie jeszcze inne bieguny, które Miś o Bardzo Małym Rozumku mógłby jeszcze odkryć.
- Jest Biegun Południowy - odparł Krzyś - i jest chyba jeszcze Biegun Wschodni i Zachodni, choć ludzie nie lubią o nich mówić.
Puchatek był poruszony do głębi, gdy się o tym dowiedział, i oświadczył Krzysiowi, że oni obydwaj powinni wyruszyć na odkrycie Wschodniego Bieguna. Ale Krzyś miał całkiem co innego w głowie. Myślał o tym, co zrobić z Kangurzycą. Wobec tego Puchatek wyruszył sam na odkrycie Wschodniego Bieguna. Czy odkrył go, czy nie, tego już nie pamiętam. Wiem tylko, że gdy wrócił do domu, był tak zmęczony, że wśród kolacji, którą jadł trochę więcej niż pół godziny, zapadł w głęboki sen na swym krzesełku i spał, spał i spał. I przyśnił mu się sen. Śniło mu się, że był na Biegunie Wschodnim. Był to bardzo
zimny biegun, otoczony ze wszystkich stron najzimniejszym śniegiem i lodem, jaki tylko można sobie wyobrazić. Znalazł tam ul i wlazł do niego, żeby się w nim przespać. Ale ul był za mały i nie mieściły mu się w nim łapki. Wobec tego musiał je trzymać na zewnątrz. I przyszły Dzikie Łasiczki, takie jakie zamieszkują Biegun Wschodni, i wyskubały mu całe futerko z łapek, żeby zrobić gniazdko dla swoich młodych. Im bardziej go obskubywały, tym robiło mu się zimniej w łapki, aż nagle zbudził się i krzyknął: - Ojej, ratunku! - Bo oto siedział na krzesełku z nogami w wodzie, otoczony wodą dokoła. Z
pluskiem skoczył do drzwi i wyjrzał na dwór...
- O, to poważna sprawa - powiedział - muszę się jakoś ratować. Wziął więc największy garnek miodu, jaki miał, i wgramolił się z nim na najwyższą gałąź drzewa, tak aby woda nie mogła go dosięgnąć. A potem zlazł na dół i wrócił na swoją gałąź z drugim garnkiem miodu... i tak chodził parę razy, tam i z powrotem. A gdy wreszcie skończył swoje wędrówki, usiadł sobie na gałęzi, dyndając nogami, a obok niego stało dziesięć garnków miodu...
Nazajutrz siedział Puchatek na gałęzi dyndając nogami, a obok niego stały cztery garnczki miodu...
W dwa dni potem siedział sobie Puchatek na drzewie dyndając nogami, a obok niego stał jeden garnczek miodu...
W trzy dni potem siedział sobie Puchatek na drzewie... I właśnie trzeciego dnia rano przypłynęła do niego butelka Prosiaczka. I z radosnym okrzykiem: - Miód! - Puchatek skoczył do wody, złapał butelkę i wlazł z powrotem na drzewo.
- Masz ci los! - zawołał, gdy odkorkował butelkę. - Tyle chlapaniny na nic! Ale co tu robi ten skrawek papieru?
Wydobył go z butelki i obejrzał na wszystkie strony.
- Tu chyba jest jakaś wiadomość - mruknął do siebie - to pewne. A ta litera to jest P i ta też, i ta też, a P to pewnie znaczy Puchatek, czyli że jest to bardzo ważna wiadomość dla mnie, a ja nie mogę jej odczytać. Muszę pójść do Krzysia albo do Sowy, albo do Prosiaczka, bo oni są uczeni i umieją wyczytać
to, co tu jest napisane, to mi powiedzą, co ta wiadomość oznacza. Ale jak się do nich dostać? Nie umiem przecież pływać. Masz ci los! I nagle przyszła mu do głowy pewna myśl i sądzę, że jak na Misia o Bardzo Małym Rozumku była to bardzo Mądra myśl. Powiedział sobie w duchu: "Jeśli butelka potrafi pływać, to i garnek potrafi pływać i jeśli będzie to bardzo duży garnek, będę mógł na nim usiąść".
Więc wziął swój największy garnek i umocował na nim pokrywkę.
- Każdy statek jakoś się nazywa - powiedział. - Więc mój statek będzie się nazywał "Pływający Miś" - To mówiąc, puścił swój statek na wodę i sam wskoczył na niego. Przez krótką chwilę Puchatek i "Pływający Miś" nie wiedzieli całkiem na pewno, który z nich ma być na wierzchu, a który pod spodem,
i po wypróbowaniu kilku sposobów doszło do porozumienia między "Pływającym Misiem" pod spodem a Puchatkiem siedzącym okrakiem na wierzchu i wiosłującym jedną łapką.
Krzyś mieszkał na samym skraju Lasu. Deszcz padał, padał bez końca, ale woda nie mogła dosięgnąć jego domu. Było to nawet przyjemnie patrzeć z góry i widzieć tyle wody naokoło. A deszcz padał tak bardzo, że Krzyś przeważnie siedział w domu i myślał sobie o rozmaitych rzeczach. Co rano wychodził z
domu z parasolem i wtykał patyczek w miejsce, do którego dochodziła woda. I każdego następnego ranka wychodził i nie mógł już dojrzeć swego patyczka. Więc wtykał nowy patyczek, do którego teraz dochodziła woda, i znów wracał do domu. I każdego ranka miał krótszą drogę do przebycia do swego patyczka niż poprzedniego dnia. Aż wreszcie piątego dnia rano woda rozlana była dookolusieńka i Krzyś przekonał się, że po raz pierwszy w życiu jest na prawdziwej wyspie co było bardzo interesujące.
Zdarzyło się to właśnie tego samego ranka, gdy Sowa Przemądrzała przyfrunęła nad wodę, by powiedzieć "Jak się masz!" swemu przyjacielowi Krzysiowi.
- Powiedz, Sowo - powiedział Krzyś - czy to nie zabawne? Jestem na wyspie!
- Warunki atmosferyczne były ostatnio nader nie sprzyjające - rzekła Sowa.
- Co było?
- Deszcz padał - wyjaśniła Sowa.
- Tak - powiedział Krzyś - bardzo padał.
- Poziom wody osiągnął nie notowaną dotychczas wysokość.
- Co się stało?
- Wszędzie jest pełno wody - rzekła Sowa.
- Tak - zgodził się Krzyś - wszędzie.
- Jednak prognoza okazała się ostatnio bardziej sprzyjająca. Lada chwila...
- Czy widziałaś Puchatka?
- Nie. Lada chwila...
- Nie wiem, co się z nim dzieje - przerwał jej Krzyś. - Chyba nic mu nie grozi. Myślę, że Prosiaczek jest razem z nim. Jak sądzisz, Sowo, czy nic im nie zagraża?
- Sądzę, że nie. Lada chwila...
- Poleć i zobacz, Sowo. Bo Puchatek nie ma za wiele rozumu i może zrobić jakie głupstwo, a ja go tak bardzo kocham, Sowo. Rozumiesz?
- Tak jest - rzekła Sowa - już lecę. I wracam natychmiast. - I poleciała. Po krótkiej chwili już była z powrotem.
- Nie ma Puchatka - oznajmiła.
- Jak to: nie ma?
- Był, ale go nie ma. Siedział na gałęzi drzewa, wysoko nad swoim mieszkaniem, razem z dziesięcioma garnczkami miodu. Garnczki są, ale Puchatka nie ma.
- Ach, Puchatku, Puchatku! - zawołał Krzyś. - Gdzie jesteś?
- Tu jestem - odezwał się mrukliwy głos tuż za nim.
- Puchatku!
Padli sobie w objęcia.
- Jak się tu dostałeś? - spytał Krzyś, gdy mógł wreszcie wydobyć z siebie słowo.
- Na moim statku - odparł dumnie Puchatek. - Otrzymałem bardzo ważną wiadomość przysłaną mi w butelce. Ale skutkiem wody, która nalała mi się do oczu, nie mogłem jej odczytać. Więc przywożę ją do ciebie. Na moim statku. Z tymi dumnymi słowy wręczył Krzysiowi wiadomość.
- Ależ to od Prosiaczka! - zawołał Krzyś, gdy przeczytał kartkę.
- A czy nie ma tam czegoś o Puchatku? - spytał Miś, zaglądając mu przez ramię. Krzyś przeczytał na głos wiadomość.
- Czy te P to są prosiaczki? Bo ja myślałem, że to są puchatki.
- Musimy natychmiast iść mu na ratunek. Myślałem, że Prosiaczek jest razem z tobą, Puchatku! Sowo, czy mogłabyś wyratować go na własnym grzbiecie?
- Nie sądzę - odparła Sowa po głębokim namyśle. - Jest rzeczą wątpliwą, czy odpowiednie mięśnie grzbietowe...
- Więc może byś natychmiast pofrunęła i dała mu znać, że Ratunek Nadchodzi. A już my z Puchatkiem coś wymyślimy i przybędziemy, jak tylko się da najprędzej. Tylko już nie gadaj, Sowo, ale leć w te pędy.
I Sowa, wciąż myśląc, co by tu dało się jeszcze powiedzieć, pofrunęła.
- A teraz powiedz mi, Puchatku - rzekł Krzyś - gdzie jest twój statek?
- Powinienem był właściwie powiedzieć - tłumaczył Puchatek, gdy szli razem ku brzegowi wyspy - że to nie jest zwyczajny statek. Czasami jest to Statek, ale częściej jest to Katastrofa. To wszystko zależy.
- Zależy? Od czego?
- Zależy od tego, czy jestem na nim, czy pod nim.
- Ach, tak... A gdzie jest ten twój statek?
- Tutaj - odparł Puchatek wskazując dumnie na "Pływającego Misia".
Prawdę mówiąc, to Krzyś spodziewał się całkiem czego innego i im bardziej przyglądał mu się, tym bardziej myślał sobie, jak dzielnym i mądrym Misiem jest Kubuś Puchatek, i im bardziej się o tym przekonywał, tym skromniej Puchatek patrzył na koniuszek swego nosa i starał się udawać, że go
wcale nie ma.
- Ależ to za małe dla nas dwóch - powiedział Krzyś z żalem.
- Dla nas trzech, razem z Prosiaczkiem.
- Tym bardziej. Ach, Puchatku, co my teraz zrobimy? 
Wówczas miły Niedźwiadek, dzielny Miś, Kubuś Puchatek, nasz P. P. (Przyjaciel Prosiaczka), sympatyczny T. K. (Towarzysz Królika), poczciwy P. K. i Z.
O. (Pocieszyciel Kłapouchego i Znalazca Ogona), słowem, Puchatek we własnej osobie, powiedział coś tak mądrego, że Krzyś mógł tylko patrzeć na niego z otwartą buzią i szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się nad tym, czy to naprawdę powiedział Miś o Bardzo Małym Rozumku, Kubuś Puchatek, którego znał i kochał od tak dawna.
- Możemy popłynąć na twoim parasolu - rzekł Puchatek.
- ?
- Możemy popłynąć na twoim parasolu - powtórzył Puchatek.
- ??
- Możemy popłynąć na twoim parasolu - powiedział jeszcze raz Puchatek.
- !!!
I nagle Krzyś zrozumiał, że jest to naprawdę możliwe. Otworzył swój parasol i wsadził go do wody szpicem na dół. Parasol pływał, lecz chybotał się na wodzie. Puchatek wlazł do środka. I już miał właśnie powiedzieć, że wszystko jest w porządku, gdy zauważył, że wcale tak nie jest. Gdyż po paru łykach wody, na które doprawdy wcale nie miał ochoty, podpłynął z powrotem do Krzysia. Potem, gdy obydwaj weszli do środka, parasol przestał się kiwać.
- Ten statek będzie się nazywał "Rozumek Puchatka" - oznajmił Krzyś. "Rozumek Puchatka" robiąc zręczny półobrót odbił od brzegu w kierunku południowo-zachodnim.
Możecie sobie wyobrazić radość Prosiaczka, gdy wreszcie statek ukazał się jego oczom. Później, po wielu latach, lubił sobie wspominać, jak to znajdował się w Bardzo Wielkim Niebezpieczeństwie podczas Straszliwej Powodzi, lecz jedyne niebezpieczeństwo, jakie mu naprawdę groziło, zdarzyło się w ostatniej godzinie jego oczekiwania, gdy Sowa, która właśnie przyfrunęła, usiadła na gałęzi drzewa nad jego mieszkaniem i aby mu dodać otuchy, opowiedziała bardzo długą historię o jakiejś ciotce, która raz przez pomyłkę wysiedziała jajko mewy, i ta historia ciągnęła się i ciągnęła, mniej więcej jak to zdanie,
aż Prosiaczek, który siedząc w oknie bez żadnej nadziei na ratunek, zasnął zrezygnowany i przechylony przez okno w dół zwisał na samych już tylko kopytkach i właśnie w tej chwili, na szczęście, nagły głośny pisk Sowy, który w rzeczywistości stanowił część opowiadanej przez Sowę historii i był właśnie
tym, co ciotka powiedziała, zbudził Prosiaczka, który akurat miał tylko tyle czasu, aby zdążyć cofnąć się w tył w bezpieczne miejsce i powiedzieć: "Ależ to bardzo ciekawe, a co ona na to?", gdy w końcu ujrzał - możecie sobie wyobrazić jego radość - poczciwy statek "Rozumek Puchatka" (Kapitan Krzyś; I oficer K. Puchatek) idący mu na ratunek...
A ponieważ jest to naprawdę koniec historii, a ja jestem bardzo zmęczony po tym ostatnim zdaniu, myślę, że tu się na chwilę zatrzymamy.
A. A. Milne

 

czwartek, 23 lutego 2012

Z ostatniej chwili - Matko Boska!

Łupieże bawią się w dom. Chyba szykuje się wyjazd na wakacje, bo namiętnie pakują plecaki. Co chwilę słyszę:
- Idę po łopatkę.
- Jeszcze okulary, masz okulary?
- Czapkę zapakuj.
- Ciężki naprawdę ten plecak.
W pewnym momencie daje się słyszeć pełen rozpaczy krzyk Nikodema:
- Matko Boska!!! Lenkaaaaaaaaaaaa!!! Zapomnieliśmy dzidziusia!
To się nazywa odpowiedzialne rodzicielstwo:)

Chyba jestem nienormalna ...

Od czasu, gdy urodziły się moje dzieci nieustannie mam wrażenie, że popadam w paranoję. Paranoja ta jest wprawdzie częściowo kontrolowana, niemniej jednak rozwija się wraz ze wzrostem moich łupieży. Jest to mianowicie nieustanny lęk o zdrowie i życie moich latorośli.
Paranoja przejawia się (między innymi) następująco:
  • Łupieże schodzą po schodach - w mojej głowie momentalnie pojawia się obraz dziecka spadającego z samego szczytu schodów i skręcającego kark,
  • Łupieże idą chodnikiem, zbliżamy się do ulicy - przed oczami od razu staje mi widok pędzącego samochodu i mojego dziecka wpadającego prosto pod jego koła, kurczowo trzymam potwory za ręce i z duszą na ramieniu przekraczam ulicę,
  • Łupieże się kąpią - jak durna kwoka siedzę pod wanną, pilnując, żeby jedno drugiego nie utopiło, żeby któreś nie zachłysnęło się wodą, żeby się nie poślizgnęło w wannie, żeby  Bóg wie co jeszcze nie...
  • Łupieże idą na plac zabaw - no to już w ogóle tragedia - karuzela kręci się za szybko, huśtawka buja się za wysoko, włażenie na drzewo niechybnie skończy się złamaniem nogi, albo czymś gorszym!
Po prostu obsesja. Całą siłą woli powstrzymuję się przed nieustannym strofowaniem i ostrzeganiem łupieży. Wiem, że muszę dać im swobodę, muszę pozwolić im poznawać świat, popełniać błędy i wyciągać konsekwencje z podejmowanych decyzji. Doskonale zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę i walcząc zaciekle ze swoim instynktem kwoki, pozwalam im na to wszystko.
Oczywiście mam świadomość tego, że nie uchronię moich dzieci przed wszystkimi okropnościami tego świata i że z biegiem czasu będą potrzebowały coraz więcej swobody, ale nie jestem w stanie przestać myśleć o tych wszystkich zagrożeniach czyhających na moje dzieci. Przeraża mnie świadomość, że im więcej swobody, tym więcej zagrożeń i tym więcej moich zmartwień.
Wczoraj nie mogłam zasnąć, próbowałam się wyciszyć i przestać myśleć o wszystkim, zapomnieć i zasnąć. Jak za starych, dobrych czasów, kiedy człowiek nie martwił się niczym i za nic nie był odpowiedzialny:) Nic z tego! Uświadomiłam sobie, że odkąd na świat przyszły moje dzieci, wszystko się zmieniło, teraz już zawsze będę miała się o co martwić i sen z powiek spędzać mi będzie tysiąc dwieście problemów na dzień - brak apetytu,  nadmierny apetyt,  krzywy zgryz, krzywy kręgosłup, zbyt niska waga, płaskostopie, problemy w przedszkolu, problemy w szkole i tysiąc innych rzeczy. Zrozumiałam, że do końca życia nie uwolnię się od lęku o moje dzieci.

Łowiczanka

Wczoraj w przedszkolu łupieże dostały po takiej lalce - szmaciance - łowiczance:






Nikodemowi przypadła w udziale brunetka, a Lence - blondyna. W zasadzie nie wiem, czy są to Łowiczanki, w każdym bądź razie jakieś lalki w strojach ludowych.
Przedszkole moich łupieży brało udział w jakiejś akcji związanej z piciem mleka i w ramach tej akcji każde dziecko dostało takiego szmaciaka.
W związku z wczorajszą chorobą Nikodema nie do końca przyswoiłam informacje na temat tej akcji, więc z zasadzie nie za bardzo wiem, o co chodzi. W każdym bądź razie laleczki są bardzo ładne i sympatyczne:)

Ulubione filmy - zabawa

Oaza, autorka bloga zwyczajne zycie zaprosiła mnie do zabawy na temat ulubionych filmów, które zmieniły moje spojrzenie na życie:


 Zasady zabawy:





1. Po pierwsze:
"Polowanie na Czerwony Październik" - w zasadzie wolę książkę (jest genialna!), ale film też ujdzie.

Najnowsza, radziecka, atomowa łódź podwodna pod dowództwem asa marynarki wojennej ZSRR - Marko Ramiusa wychodzi w swój dziewiczy rejs. Nie umyka to uwadze służb wywiadowczych USA i Wielkiej Brytanii. Kiedy okręt obiera kurs na wody kontrolowane przez siły NATO, rozpoczyna się wyścig z czasem i gra nerwów. Sowieci chcą za wszelką cenę nie dopuścić do przechwycenia najnowszej łodzi przez przeciwników. Ramius zamierza zdezerterować i unicestwić tym samym zamiary swoich władz o posiadaniu broni tak groźnej jak Czerwony Październik.

 2. Po drugie:
Trylogia "Millennium" - "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet", "Dziewczyna, która igrała z ogniem" i "Zamek z piasku, który runął" - Doskonałe, trzymające w napięciu kryminały.

Duński reżyser szwedzkiej trylogii Niels Arden Oplev dość sumiennie podszedł do materiału literackiego, silnie akcentując to, co w powieści najbardziej szokowało: odkrycie zła, sięgającego korzeniami nazistowskiej ideologii, mocno wpisanej w świadomość biznesowych elit szwedzkiego społeczeństwa.





3. Po trzecie:
"Wyspa dinozaura" - jedna z ulubionych bajek moich dzieci, które sama również bardzo chętnie oglądam:)

 Akcja filmu rozgrywa się na małej wulkanicznej wysepce leżącej na samym środku oceanu. To właśnie tu mieszka i pracuje uroczy, ale zwariowany Profesorek. Został wygnany na wyspę przez zarozumiałego króla Pomponiusza, który wraz z wiernym sługą Gładziem zamieszkuje w mrocznym zamczysku. Kiedy pewnego dnia Profesor postanawia założyć na wyspie szkołę, oprócz swojego zaadoptowanego syna ? Bartka przyjmuje do niej całą grupę nietypowych uczniów. Jest wśród nich pingwin Fraczek, który nie może nauczyć się, jak prawidłowo wymawiać spółgłoski oraz sympatyczny jaszczur Mundek, który najbardziej lubi wylegiwać się w znalezionej przez siebie muszli i rozmyślać. Jest też gapowaty Dziubas, który wciąż gubi piórka na skutek niezliczonych bliskich spotkań ze skałami i pniami drzew. Melancholijny lew morski Cienki najlepiej czuje się wygrzewając się na słońcu i śpiewając smutne ballady. Porządek (w dosłownym i przenośnym tego słowa znaczeniu) w całej tej menażerii stara się zaprowadzić zadziorna, a zarazem opiekuńcza świnka Frania. Życie beztrosko upływa im na codziennych obowiązkach, dziecinnych zabawach i igraszkach oraz na nauce ludzkiej mowy. Aż do momentu, kiedy fale nieoczekiwanie wyrzucają na brzeg tajemniczy lodowiec. W jego sercu ukryte jest prastare jajo, które mieszkańcy wyspy natychmiast otaczają troskliwą opieką. Po długich dniach starań wykluwa się z niego dziwaczne, zielone stworzenie: Dyzio, dinozaur prosto z epoki lodowcowej. 



4. Po czwarte: 
"Oszukać przeznaczenie" - wszystkie części.

Nieważne dokąd uciekniesz, nieważnie gdzie się schowasz... nie oszukasz śmierci.  Reguły tej gry znacie wszyscy. Dzięki metafizycznemu przeczuciu godnemu Kieślowskiego grupce przeciętniaków udaje się uniknąć śmierci w widowiskowej katastrofie. Czarny pan z kosą nie lubi jednak, gdy ktoś próbuje go oszukać. Metodycznie dobiera się więc do kolejnych ocalałych, na deser zostawiając sobie osobnika winnego całej tej zawierusze. W międzyczasie ktoś próbuje się wymigać od zejścia z ziemskiego padołu poprzez podstawienie na swoje miejsce innej duszyczki. Krwawa wyliczanka toczy się jednak nieubłaganie, a na kogo wypadnie, na tego bęc.



5. Po piąte: 
"Rejs" - absolutnie kultowy i absolutnie najlepszy film wszechczasów. Polska komedia z 1970r.

Utrzymana w groteskowym tonie eksperymentalna komedia satyryczna: akcję filmu stanowią improwizowane miniscenki, rejestrowane metodą paradokumentalną, rozgrywające się wśród pasażerów wiślanego statku. Na wycieczkowym statku wiślanym pojawia się gapowicz wzięty przez kapitana za instruktora kulturalno-oświatowego. Organizuje on zebrania, wybory rady rejsu, potem - gry i zabawy. Staje się wodzem, skupia wokół siebie oddane mu grono pasażerów, narzuca swą wolę innym, przygotowuje wielki bal na cześć kapitana z okazji zakończenia rejsu.
Do dalszej zabawy zapraszam:
pandzioszka
Zaradna Mama
porady-mamy
-khadija_
czarownica A.

Dopadło nas choróbsko:(((

Wczoraj koło południa dostałam w pracy telefon z przedszkola: Nikodem zasnął na stole, nad malowanką! Nie ma gorączki, wręcz przeciwnie, jest zimny jak lód, ale strasznie się poci! Wreszcie zrozumiałam pojęcie "zimne poty". Narzekał na ból brzucha, teraz śpi na fotelu i sprawia wrażenie, jakby stracił przytomność.
 Zimne poty oblały również mnie!!! Nikodem prawie nigdy nie choruje, to raczej Lenka dawała nam do wiwatu ciągłymi zapaleniami płuc rozwijającymi się błyskawicznie, praktycznie bez żadnych objawów.
 Natychmiast zadzwoniłam do Dziadka, żeby Go odebrał z przedszkola, następnie zadzwoniłam do przychodni, umówiłam się na wizytę - oczywiście, pierwszy wolny numerek godzina 16.10. Trudno, niech będzie. Zwolniłam się z pracy i pędem po Młodą do przedszkola i do Dziadka.
Kiedy weszłam, Nikodem spał. Wyglądał okropnie, na Jego widok serce mi prawie stanęło. Leżał płasko na plecach, ręce miał wyciągnięte wzdłuż ciała, nie poruszał się. Oddychał ciężko, był cały blady, pod oczami miał głębokie szare cienie, był przerażająco zimny i do tego mocno spocony. Nie mogłam Go dobudzić! Dziadek zastanawiał się nawet nad wezwaniem pogotowia.
W końcu trochę oprzytomniał i zażądał picia. Wypił duszkiem dwie szklanki mięty i powoli zaczął dochodzić do siebie. Zjadł nawet kisiel przygotowany przez Dziadka i kawałek suchego chleba. Ciągle narzekał na ból brzucha.
Pojechaliśmy do przychodni. Pani doktor stwierdziła, że to jakaś wirusowa żołądkówa, która musiała się zacząć ostrą kolką zwalającą z nóg. Dostał Debridat, probiotyk i przykazanie ścisłej diety. Ja dostałam zwolnienie do piątku.
Po powrocie do domu zjadł bułkę z masłem, jeszcze jeden kisiel, zażył lekarstwa i poszedł spać. Dzisiaj wstał o 6.20 i już jest lepiej. Mówi wprawdzie, że jeszcze boli Go brzuszek, ale wygląda zdecydowanie zdrowiej. Właśnie gotujemy rosołek.

wtorek, 21 lutego 2012

I znowu zebranie w przedszkolu

Właśnie wróciłam z zebrania z rodzicami - tym razem było to zebranie u Lenki,  w  grupie 3-latków. Jak zwykle nic ciekawego - godzina gadania o niczym. Generalnie Panie zadowolone z postępów dzieci, głównie w dziedzinie samoobsługi tzn. samodzielne jedzenie, ubieranie się itp.
Do końca lutego trzeba zanieść do przedszkola szczoteczkę i pastę do zębów, bo od marca maluchy zaczynają mycie zębów. Bardo dobrze, niech zaczynają.
Dostaliśmy do wglądu karty obserwacji dzieci: Lenka w zasadzie same plusy. Tylko z ubieraniem i rozbieraniem ma trochę problemów, ale nie wymagajmy za wiele od 3-latki.
W uwagach zapisano, że bardzo ładnie koloruje, nie wychodzi za linie i bardzo lubi wycinanki, chociaż z nożyczkami nie do końca sobie radzi. Poza tym lubi układać puzzle i nawlekać koraliki:)
Na koniec oczywiście obowiązkowo jeszcze kilka "dobrowolnych" składek i można było udać się do domu. Uffffff, nie cierpię tych zebrań!

niedziela, 19 lutego 2012

Trudna sztuka ubierania

Przeważnie sama szykuję łupieże do przedszkola. Zdarzyło się jednak kiedyś, że potomek mój musiał być wyekspediowany do przedszkola przez Tatusia. Przewidująca matka poprzedniego wieczoru naszykowała całą garderobę. Wszystko ładnie ułożone, wyprasowane, wymuskane, nic tylko odziewać Tyfusa.
Pełna niepokoju, jak też sobie poradzili, dzwonię do Tatusia z zapytaniem, czy wszystko w porządku? Jasne, że w porządku, dzieciak kompletnie ubrany pomaszerował do przedszkola. Uspokojona zdecydowanym potwierdzeniem mogłam spokojnie zająć się pracą zawodową.
Po południu, przybywszy po dziedzica do placówki oświatowo-wychowawczej spotkałam się z dziwnym spojrzeniem Wychowawczyni i pytaniem:
- Dlaczego Nikodem nie miał dzisiaj majtek???
Jak Rany Boskie! No właśnie - dlaczego???
Wracamy do domu. Tatuś zadowolony z siebie, dumny niczym paw, od progu pyta:
- No i jak? Poradziłem sobie, nie? A tak się bałaś, że Go nie ubiorę.
- Tak, świetnie sobie poradziłeś! Tylko dlaczego nie założyłeś Mu majtek?
- Majtek???
- Tak, majtek!
- Majtki nie były naszykowane.
Ręce mi po prostu opadły. Wszystko mi opadło.Czy to naprawdę tak trudno się domyślić, że dziecku, poza naszykowaną garderobą wierzchnią trzeba jeszcze założyć bieliznę??? Czy wszystko trzeba paluchem pokazać i wytłumaczyć, jak krowie na rowie? I weź tu kobieto zaufaj chłopu. Faceci to jakiś inny gatunek chyba jest.
Od tej pory dzieci do przedszkola zawsze ubieram sama! Mogę zapomnieć o spince do włosów, ale o majtkach nie zapominam nigdy:)

Bajki na dobranoc - Kubuś Puchatek - rozdział VIII

Rozdział VIII, w którym Krzyś staje na czele Przyprawy do Bieguna Północnego

Pewnego pięknego poranka Puchatek przydreptał na skraj Lasu, aby się przekonać, czy jego przyjaciel Krzyś interesuje się jeszcze trochę niedźwiadkami. Tego właśnie poranka przy śniadaniu (po prostu trochę marmolady lekko rozsmarowanej na plastrze czy dwóch miodu) Puchatek nagle ułożył nową piosenkę. Zaczynała się ona w ten sposób:
Hejże ha! Niech Kubuś żyje!
Gdy już ułożył tyle, poskrobał się za uchem i tak sobie powiedział: - Początek piosenki jest bardzo dobry, ale co będzie z drugą linijką? - Próbował śpiewać: Hejże ho! dwa czy trzy razy, ale jakoś nic nie pomagało: "Może będzie lepiej - pomyślał - jeśli zaśpiewam Hejże hi! Niech Kubuś żyje!"
I tak zaśpiewał, ale i z tego nic nie wyszło.
- W takim razie - powiedział - pierwszą linijkę zaśpiewam bardzo szybko dwa razy, a może wtedy druga, trzecia i czwarta wymyślą mi się same. Więc dalej:
Hejże ha! Niech Kubuś żyje!
Niechaj tyje, je i pije!
Czy przy środzie, czy przy wtorku
On w miodowym jest humorku.
I niewiele o co dba,
Gdy na nosie miodek ma!
Więc śpiewajcie wszyscy dzisiaj
Hymn na cześć Puchatka-Misia,
Który swe Conieco zje
Za godzinę lub za dwie!
Puchatkowi tak się podobała ta piosenka, że śpiewał ją przez całą drogę, aż zaszedł na skraj Lasu. "I jeśli ją jeszcze parę razy prześpiewam - tak sobie pomyślał - będzie już czas na moje małe Conieco, a wtedy ostatnia linijka nie będzie prawdziwa". Wobec tego zastąpił ją cichym mruczeniem.
Tymczasem Krzyś siedział przed swoim domkiem i wciągał na nogi wysokie buty. Gdy tylko Puchatek ujrzał wysokie buty, wiedział, że zanosi się na daleką Wyprawę, więc grzbietem łapki starł resztę miodu z koniuszka nosa i otrzepał się starannie, żeby wyglądać jak ktoś przygotowany na wszystko.
- Dzień dobry, Krzysiu! - zawołał.
- Jak się masz, Puchatku! Nie mogę wciągnąć tego buta.
- To niedobrze - powiedział Puchatek.
- Może będziesz tak dobry i podeprzesz mnie plecami, bo kiedy tak mocno ciągnę i ciągnę, przewracam się za każdym razem.
Puchatek usiadł, wbił tylne łapki mocno w ziemię i z całych sił napierał grzbietem na plecy Krzysia, a Krzyś pchał plecami grzbiet Puchatka i wciągał swój wysoki but, aż go w końcu wciągnął.
- No, nareszcie - odsapnął Puchatek. - A co teraz będzie?
- Wyruszamy wszyscy na Wyprawę - odparł Krzyś wstając i otrzepując się z piasku.
- Dziękuję ci, Puchatku.
- Wyruszamy wszyscy na przyprawę? - spytał Puchatek z przejęciem. - Nigdy jeszcze nie byłem na żadnej przyprawie.
- Wyprawie, głupi Misiu! To się zaczyna na W.
- Wiem, wiem - rzekł Puchatek. Ale, prawdę mówiąc, to nie wiedział.
- Wyruszamy na odkrycie Bieguna Północnego.
- O - powiedział Puchatek. - A co to jest Biegun Północny?
- To jest coś, co się odkrywa - rzekł Krzyś wymijająco, ale sam nie był pewien, co to znaczy.
- Aha, rozumiem - odpowiedział Puchatek. - A czy niedźwiadki nadają się do tego?
- Naturalnie. I Królik, i Kangurzyca, i wszyscy. I to jest Wyprawa. To właśnie to oznacza. Tacy różni, co idą. A ty byś lepiej zrobił, gdybyś wszystkim dał znać, żeby się przygotowali. A ja sprawdzę, czy moje fuzje są w porządku. Musimy z sobą zabrać Prowianty.
- Co zabrać?
- Rozmaite rzeczy do jedzenia.
- Ach! - zawołał Puchatek uszczęśliwiony. - Myślałem, że powiedziałeś Prowianty. Więc idę i wszystkich zawiadomię. - I poszedł.
Pierwszą osobą, którą spotkał, był Królik.
- Jak się masz, Króliku - powiedział - czy to ty?
- Przypuśćmy, że to nie ja, tylko kto inny - odpowiedział Królik - i co wtedy?
- Mam wiadomość dla Królika.
- Powiedz, to mu powtórzę.
- Idziemy wszyscy na Przyprawę z Krzysiem.
- A co to jest to, na czym będziemy?
- Myślę, że to rodzaj statku - rzekł Puchatek.
- Aha! Rodzaj statku!
- Tak. I odkryjemy Biegun czy coś takiego. Nie wiem dobrze, co to jest, ale mamy to odkryć.
- My? My?
- Tak. I mamy zabrać ze sobą rozmaite Pro-rzeczy do jedzenia na wypadek, gdybyśmy je chcieli zjeść. A teraz idę do Prosiaczka. A ty zawiadom Kangurzycę, dobrze? Pożegnał Królika i poszedł do Prosiaczka.
Prosiaczek siedział na ziemi pode drzwiami swego domu i dmuchał w puszysty mlecz, z którego wróżył sobie, czy to się stanie w tym roku, czy w przyszłym, czy kiedyś, czy nigdy. Dowiedział się właśnie, że nigdy, i starał się przypomnieć sobie, co miało "to" oznaczać, i miał nadzieję, że to nie było nic przyjemnego, gdy nadszedł Puchatek.
- Prosiaczku - powiedział z ożywieniem - idziemy na Przyprawę, wszyscy, ile nas jest, z rozmaitymi rzeczami do jedzenia. Żeby coś odkryć.
- A co odkryć? - zaniepokoił się Prosiaczek.
- Ach, cokolwiek.
- Może coś dzikiego?
- Krzyś nic nie mówił o dzikości. Powiedział tylko, że to się zaczyna na W. Po chwili wszyscy stali już na skraju Lasu gotowi do drogi i Przyprawa ruszyła. Przodem szedł Krzyś z Królikiem, za nimi Puchatek z Prosiaczkiem, a potem Kangurzyca z Maleństwem w kieszeni i Sowa Przemądrzała. Potem Kłapouchy. A na samym końcu szli długim szeregiem wszyscy krewni-i-znajomi Królika.
- Ja ich nie prosiłem - mówił Królik z lekceważeniem w głosie. - Oni przyszli sami. Oni tak zawsze. Niech sobie idą na końcu za Kłapouchym.
- Moim zdaniem - mówił Kłapouchy - to wszystko nie ma sensu. Ja wcale nie chciałem pójść na tę Przy... - jak to Puchatek powiedział. Poszedłem tylko przez grzeczność. Ale trudno, stało się. A jeżeli jestem szarym końcem tej waszej Przy... - jak to się nazywa - to pozwólcie mi być tym szarym
końcem. Ale jeśli za każdym razem, kiedy zechcę usiąść, żeby trochę wypocząć, będę musiał uprzątać co najmniej z półtora tuzina krewnych-i- znajomych Królika, w takim razie to nie jest żadna Przy... - jak to się nazywa - tylko wielki Bałagan. Oto jest moje zdanie.
- Wiem, co masz na myśli - rzekła Sowa. - Jeśli chcesz wiedzieć, jakie jest moje zdanie...
- Nie pytam nikogo o zdanie, tylko mówię swoje. Możemy szukać Bieguna Północnego albo bawić się w Lata ptaszek po ulicy, albo łapać ptaszki w sidła. Jest mi to zupełnie obojętne.
Nagle rozległo się wołanie Krzysia:
- Idziemy!
- Idziemy! - zawołali Prosiaczek z Puchatkiem.
- Idziemy! - huknęła Sowa.
- Ruszamy! - zawołał Królik i razem z Krzysiem pomaszerował na czele Przyprawy.
- Dobrze - powiedział Kłapouchy - chodźmy. Tylko nie miejcie do mnie pretensji, jeśli będzie padał deszcz.
I wyruszyli na odkrycie Bieguna. I gdy tak wędrowali, gawędzili między sobą o tym i o owym, z wyjątkiem Puchatka, który w myśli układał nową piosenkę.
- Mam już pierwszą zwrotkę - rzekł do Prosiaczka. Gdy już sobie w głowie wszystko ułożył.
- Pierwszą zwrotkę czego?
- Mojej piosenki.
- Jakiej piosenki?
- Tej.
- Której?
- Jak jej posłuchasz, Prosiaczku, to ją usłyszysz.
- A skąd wiesz, że ja nie słucham?
Puchatek nie mógł odpowiedzieć na to pytanie, więc zaczął śpiewać:
Wszyscy w długim szli szeregu,
By Północny odkryć Biegun.
Więc na przedzie kroczył Krzyś,
Za nim Królik, potem Miś.
A za Misiem szedł Prosiaczek,
Co wełniany wziął serdaczek.
Gardząc wręcz niebezpieczeństwem
Kangurzyca szła z Maleństwem.
Osioł, Sowa Przemądrzała,
Wykształcona i bywała,
A na końcu - cała klika
Krewnych-i-znajomych Królika.
- Cyt! - szepnął Krzyś obracając się do Puchatka. - Zbliżamy się do Niebezpiecznego Miejsca.
- Cyt! - szepnął Puchatek do Prosiaczka.
- Cyt! - szepnął Prosiaczek do Kangurzycy.
- Cyt! - szepnęła Kangurzyca do Sowy, gdy tymczasem Maleństwo szepnęło cichutko parę razy - cyt! - do siebie samego.
- Cyt! - szepnęła Sowa do Kłapouchego.
- Cyt! - straszliwym głosem wrzasnął Kłapouchy obracając się do wszystkich krewnych-i-znajomych Królika. I - cyt! - szepnęło jedno drugiemu wzdłuż całego szeregu, aż - cyt! - dotarło do ostatniego z nich. A ostatni krewny-i-znajomy Królika był tak przerażony tym, że wszyscy mówią do niego - cyt! -
że schował łebek w małą rozpadlinę w ziemi i siedział tam przez dwa dni, aż niebezpieczeństwo minęło. Potem co tchu wrócił do domu i odtąd resztę życia spędzał spokojnie u boku swojej Cioci. A nazywał się on Alojzy Chrząszcz. I tak wszyscy, ile ich było, doszli do strumyka, który wił się i toczył wśród kamieni. Krzyś zauważył od razu, jakie tu kryją się niebezpieczeństwa.
- W tym miejscu - wyjaśnił - może być Zasadzka.
- Posadzka? - szepnął Puchatek do ucha Prosiaczka.
- Drogi Puchatku - rzekła Sowa tonem wyższości - czyżbyś nie wiedział, co to jest Zasadzka?
- Sowo - rzekł Prosiaczek patrząc na nią surowo - szepnięcie Puchatka było Najzupełniej prywatnym szepnięciem i nie ma żadnego powodu...
- Zasadzka - rzekła Sowa - jest to coś w rodzaju przykrej niespodzianki.
- Tak samo bywa czasami z Posadzką - rzekł Puchatek.
- Zasadzka, jak to właśnie tłumaczyłem Puchatkowi - rzekł Prosiaczek - jest to rodzaj przykrej niespodzianki.
- Jeśli ktoś nagle wyskoczy na ciebie - rzekła Sowa - to jest właśnie Zasadzka.
- To jest właśnie Zasadzka, Puchatku, jeśli ktoś nagle wyskoczy na ciebie - wyjaśnił Prosiaczek.
Puchatek, który teraz wiedział już, czym jest Zasadzka, powiedział, że kiedyś, kiedy spadł z krzesełka, posadzka nagle wyskoczyła na niego i potem przez całe sześć dni miał pełno siniaków.
- Nikt tutaj nie mówi o posadzkach - rzekła Sowa trochę obrażona.
- Ale ja mówię - rzekł Puchatek.
Pełzli cichutko brzegiem strumyka, aż zatrzymali się w miejscu, gdzie rosła miękka, równiutka trawa, na której mogli usiąść i odpocząć. Na komendę Krzysia: - Stać! - wszyscy, ile ich było, usiedli i wypoczywali.
- Myślę - powiedział Krzyś - że teraz powinniśmy zjeść wszystkie nasze Prowianty, żebyśmy nie mieli tyle do dźwigania.
- Zjeść wszystkie nasze co? - spytał Puchatek.
- Wszystko, co wzięliśmy z sobą do jedzenia - wyjaśnił Prosiaczek biorąc się do dzieła.
- To wcale niezła myśl - powiedział Puchatek i też zabrał się do dzieła.
- Czy wszyscy macie coś do jedzenia? - zapytał Krzyś z pełnymi ustami.
- Wszyscy z wyjątkiem mnie - powiedział Kłapouchy. - Jak zwykle. - I spojrzał smętnie po wszystkich zebranych. - Czy nikt z was przypadkiem nie usiadł na kępce ostu?
- Zdaje się, że ja - powiedział Puchatek. - Ajaj! - Po czym wstał i obejrzał się za siebie. - Tak, to ja. Czułem to.
- Dziękuję ci, Puchatku, jeśli już masz tego dosyć. - To mówiąc, zbliżył się do miejsca, gdzie przed chwilą siedział Puchatek, i zaczął zajadać.
- Oset, moi drodzy, nie ma żadnego pożytku z tego, kiedy się na nim siedzi - mówił Kłapouchy spoglądając w górę i chrupiąc. - To odbiera mu życie. Pamiętajcie o tym wszyscy na przyszłość. I miejcie trochę względów, trochę troski o innych. W tym cała rzecz. Gdy Krzyś skończył śniadanie, szepnął coś do ucha Królikowi, a Królik powiedział: - Tak, tak, oczywiście - i poszli razem w górę strumienia.
- Nie chciałem, żeby inni słyszeli - powiedział Krzyś.
- Ma się rozumieć - odparł Królik z ważną miną.
- Tylko widzisz, Króliku... jestem bardzo ciekaw... czy ty nie wiesz czasem, jak wygląda Biegun Północny.
- Jak to? - powiedział Królik strosząc wąsiki. - Teraz dopiero pytasz o to?
- Kiedyś wiedziałem - tłumaczył się Krzyś - tylko trochę o tym zapomniałem...
- To zabawne - rzekł Królik - ale ja też trochę o tym zapomniałem, chociaż kiedyś o tym wiedziałem. Najważniejsza rzecz to wiedzieć, gdzie to sterczy.
- O to nam właśnie chodzi.
Wrócili do reszty uczestników wyprawy. Prosiaczek leżał na grzbiecie i spał spokojnie, Maleństwo myło sobie pyszczek i łapki w kałuży, gdy tymczasem Kangurzyca opowiadała każdemu z dumą, że Maleństwo po raz pierwszy myje się własnoręcznie. A Sowa Przemądrzała opowiadała Kangurzycy ciekawą Anegdotkę, pełną długich słów, jak Encyklopedia i Rododendron, czego Kangurzyca wcale nie słuchała.
- Jeśli chodzi o mnie - gderał Kłapouchy - to nie znoszę tego całego mycia. Nowoczesna bzdura, i tyle. Co myślisz o tym, Puchatku?
- Tak - odparł Puchatek - myślę...
Ale nigdy nie dowiemy się, co myślał Puchatek, bo nagle rozległ się plusk wody, pisk Maleństwa i rozpaczliwy krzyk Kangurzycy.
- Oto są skutki mycia - powiedział Kłapouchy.
- Maleństwo wpadło do wody! - zawołał Królik i razem z Krzysiem pobiegli na ratunek.
- Patrzcie, jak ja pływam! - piszczało Maleństwo ze środka kałuży i w tej samej chwili zostało zniesione przez wartki prąd do następnej kałuży.
- Czy nic ci się nie stało, najdroższe Maleństwo?! - wołała z niepokojem Kangurzyca.
- Nie! - krzyczało Maleństwo. - Patrzcie, jak ja pływam! - i szybki prąd wody zniósł je do następnej kałuży.
Każdy robił coś, żeby ratować Maleństwo. Prosiaczek, nagle obudzony hałasem, podskakiwał w górę i wołał: - Ach, wiecie co?! - Sowa Przemądrzała tłumaczyła, że w wypadku Nagłego i Chwilowego Zanurzenia Ważną Rzeczą jest Trzymanie Głowy Ponad Wodą, Mama-Kangurzyca skakała wzdłuż brzegu wołając:
- Czy aby na pewno nic ci się nie stało, najdroższe Maleństwo?! - na co Maleństwo z każdej kałuży, w której się właśnie znajdowało, odpowiadało: - Patrzcie, jak ja pływam! - Kłapouchy obrócił się dookoła, stanął tyłem do kałuży, w której pluskało się Maleństwo, i zwiesiwszy ogon do wody, gderał: 
- Oto są skutki mycia. Ale nie bój się, Maleństwo, złap mnie za ogon i wszystko będzie w porządku - a Krzyś z Królikiem przeszli szybko, mijając Kłapouchego, i nawoływali innych, stojących obok.
- Nie bój się, Maleństwo! Już idę! - wołał Krzyś.
- Hej, chłopcy - krzyczał Królik - przerzućcie jakieś drewienko w poprzek strumyka! Puchatek pobiegł niedaleko, w gęste zarośla wikliny, do miejsca, którego nikt nie znał, prócz niego i Krzysia, i które nazywało się Umówiona Kryjówka. Krzyś przechowywał tam swoje stare zabawki: drewnianego konia z
odłamaną nogą, blaszany samochód, wózek drabiniasty i dużo innych rzeczy, którymi bawić się już nie można, a z którymi rozstać się ciężko.
- Mam, mam! - wołał Puchatek z daleka i, kołysząc się z boku na bok, przybiegł zdyszany, trzymając w łapce spore drewienko. Kangurzyca chwyciła jeden jego koniec i przerzuciła na drugi brzeg w poprzek strumyka. A Maleństwo, które, prychając dumnie, krzyczało: - Patrzcie, jak ja pływam! - zostało zniesione przez wodę na to właśnie drewienko. I ociekając wodą, przeszło sobie po nim, jak po mostku, na brzeg.
- Widzieliście, jak pływałem?! - wołało Maleństwo z przejęciem, gdy tymczasem Mama-Kangurzyca strofowała je i wycierała do sucha. - Puchatku, widziałeś, jak ja pływam? To się nazywa pływać, co ja robiłem! Króliku, widziałeś, co robiłem? Pływałem! Hej, Prosiaczku, słuchaj! Jak ci się zdaje, co ja robiłem? Pływałem! Krzysiu, czyś ty widział, jak ja...
Ale Krzyś nie słuchał. Patrzył tylko na Puchatka.
- Puchatku - powiedział - gdzie znalazłeś to drewienko? Puchatek spojrzał na drewienko, które przyniósł z sobą, mrugnął na Krzysia porozumiewawczo i szepnął mu do ucha: - W Umówionej Kryjówce. - A potem głośniej, już do wszystkich: - Pomyślałem, że mogłoby się przydać, więc je przyniosłem. Krzyś
przypatrzył się dobrze drewienku.
- To biegun od mojego drewnianego konia z odłamaną nogą - zawołał - poznaję! - A po chwili rzekł uroczyście: - Puchatku, Wyprawa jest zakończona. Znalazłeś Biegun Północny.
- Ojej! - powiedział Puchatek.
Kłapouchy wciąż siedział na brzegu strumienia, z ogonem w wodzie, gdy zjawiła się cała gromadka.
- Niech ktoś z was powie Maleństwu, żeby się pośpieszyło - powiedział - bo ja zaziębię sobie ogon. Nie chcę tego zaznaczyć, ale muszę to zaznaczyć. Nie chcę się skarżyć, ale tak jest. Zaziębiłem ogon.
- Jestem tutaj! - zapiszczało Maleństwo.
- Ach, jesteś?
- Czy widziałeś, jak ja pływam?
Kłapouchy wyciągnął ogon z wody i zaczął nim wymachiwać na prawo i na lewo.
- Tak jak przewidywałem - powiedział - mój ogon został pozbawiony wszelkiego czucia. Zdrętwiał. Ot, co się stało. Zdrętwiał zupełnie.
- Biedny Kłapouniu, ja ci go osuszę i rozetrę - powiedział Krzyś. Wyjął chusteczkę do nosa i wytarł nią mokry ogon.
- Dziękuję ci, Krzysiu! Ty jeden, mam wrażenie, rozumiesz się tu trochę na ogonach. Tamci nie zastanawiają się nad tym, ot, co można o nich powiedzieć. Oni po prostu nie mają wyobraźni. Ogon to dla nich nie ogon, tylko Mały Dodatkowy Kawałeczek przyczepiony z tyłu.
- To nic, Kłapouszku - rzekł Krzyś wycierając go z całych sił. - Czy już mu lepiej?
- Już bardziej czuję, że go mam. Czuję, że on znów do mnie należy.
- Hej, Kłapouchy! - zawołał Puchatek idąc ze swoim drewienkiem.
- Drogi Puchatku, dziękuję ci za pamięć. Mogę cię uspokoić, że za dzień, dwa będę mógł znów go używać.
- Czego używać?
- Tego, o czym mówimy.
- Ja nie mówiłem o niczym - powiedział Puchatek zakłopotany.
- Znów pomyłka. Zdawało mi się, że ci jest przykro z powodu mego ogona, który zupełnie zdrętwiał, i że chciałbyś mi pomóc.
- Nie - powiedział Puchatek - to nie ja mówiłem. - Pomyślał przez chwilę i powiedział Kłapouchemu na pociechę: - Może to był kto inny?
- No, to podziękuj mu w moim imieniu, jak go zobaczysz - powiedział Kłapouchy. Puchatek spojrzał zatroskany na Krzysia.
- Puchatek odkrył Biegun Północny - rzekł Krzyś - czy to nie cudowne? Kubuś Puchatek skromnie spuścił oczy.
- Czy to to? - spytał Kłapouchy.
- Tak - odparł Krzyś.
- Czy to to, czegośmy szukali?
- Tak - odpowiedział Puchatek.
- Aha - rzekł Kłapouchy. - A jednak deszcz nie padał... Wreszcie drewienko znalezione przez Puchatka zostało wbite w ziemię i Krzyś zawiesił na nim tabliczkę z napisem:
BIEGUN PÓŁNOCNY ODKRYTY PRZEZ PUCHATKA
PUCHATEK GO ZNALAZŁ
Potem wszyscy wrócili do domu. I zdaje się, choć nie jestem pewien, że Maleństwo wzięło gorącą kąpiel i poszło do łóżeczka, a Puchatek wrócił do domu bardzo dumny z tego, co uczynił, i zjadł swoje małe
Conieco, bo był bardzo głodny.
A. A. Milne

Leniwie mija nam weekend

Nudy, nudy, nudy:) Wczoraj Lenka przespała całe popołudnie - trochę się martwię,  czy Jej jakieś choróbsko nie bierze, bo to do Niej niepodobne. Dzisiaj wprawdzie wygląda dobrze, ale nigdy nic nie wiadomo.
Poza tym nie dzieje się nic, absolutnie nic. Na spacer trochę za mokro (odwilż - mam nadzieję, że już wiosenna), więc siedzimy sobie w domku. Trochę sprzątaliśmy, trochę gotowaliśmy, trochę się bawiliśmy. Wszystko bez zbędnego pośpiechu i bez żadnej presji.
Od czasu do czasu oglądamy jakąś bajkę w tv, albo na dividivi. Polegujemy w łóżku, czytamy książeczki, bawimy się pluszakami, jemy lody krówkowe z gruszkami i polewą czekoladową (w pościeli!!!, przed obiadem!!!). Nawet  dzieciaki  jakieś takie leniwe i ospałe:) Kotu też się nie chce rozrabiać. Nudy, normalnie nudy!
Stwierdzam jednak, że czasami takie nudy są  bardzo potrzebne. Można trochę odetchnąć od codziennej bieganiny  i spokojnie sobie poleniuchować, bez myślenia o wszystkich zaległych pracach domowych, które miały być wykonane właśnie w ten weekend. I co najważniejsze - bez wyrzutów sumienia, że prace wykonane jednak nie zostały (a za cholerę nie chcą wykonać się same). Słodkie lenistwo...

piątek, 17 lutego 2012

Dzień Kota ... to dzień kota

Niech już będzie wstrętnej gangrenie, upamiętnię ten dzień:) Chociaż przeważnie mocno mnie drażni jej bałaganiarstwo, w gruncie rzeczy bardzo lubię to słodkie mruczenie do ucha, kiedy zasypiam:)
Oto nasz  kot, tzn. kotka, czyli Kitka w pościeli łupieży:

Śpiewająco:)

Dokumentuję pierwsze kroki Lenki w dziedzinie pieśni i tańca:) Jakość wprawdzie kiepska, ale to nasz pierwszy film, a jak wiadomo - początki zawsze są trudne:


Lenka ogląda i krzyczy:
- Mamooooo, nie pokazuj mi tego!

czwartek, 16 lutego 2012

Mam dosyć śniegu!

Ja bardzo proszę, niech ta zima już się skończy! Śnieg, a i owszem wygląda ładnie, ale tylko przez okno, albo w telewizji! Łupieże wprawdzie są zachwycone i zgodnie twierdzą, że zima jest piękna, ale ja mam całkowicie odmienne zdanie w tym temacie!
Droga do i z przedszkola zajmuje nam trzy razy więcej czasu, niż normalnie. Lenka pilnie wypatruje wszystkich tajemniczych śladów na śniegu i oczywiście każde znalezisko długo analizuje i komentuje:
 - Mamusiu! Tędy chyba szła kaczka!
Taaaaaa, na pewno:)
Nikodem z kolei włazi po pas w każdą większą zaspę, po czym drze się wniebogłosy na całą ulicę:
- Ratunku, pomocy!!! Nie mogę wyjąć nogi!!!
Ewentualnie:
- Ratunku, pomocy!!! Śnieg mi wpadł do buta!!!
I tak co pięć sekund. Do tego dochodzi również nieustanne marudzenie:
- Mamusiuuuuuuuuuuuuuuu, ulep mi dużą kulkę!
Normalnie cholery można dostać, niech ta okropna zima już się skończy, bo nie wytrzymam nerwowo:)

wtorek, 14 lutego 2012

Z ostatniej chwili, będzie krótko:

Nikodem szykuje się do spania, zdejmuje majtki. Na ten widok Lenka się drze:
- Sisior Ci wystawa! Sisior Ci wystawa!
Nie skomentuję tego, bo brak mi słów:)))

poniedziałek, 13 lutego 2012

Glut:)

Temat przewodni dnia dzisiejszego w przedszkolu w grupie 3-latków: "Poznajemy ptaki".
Lenka z zapałem relacjonuje, że Pani pokazywała im zdjęcia ptaszków i o każdym coś opowiadała. Bardzo Jej się podobało.
- No to jakie poznaliście ptaszki? - pytam.
- Był gołąbek, bocian - bocian je żaby, wiesz?, był grubelek (to pewnie wróbelek) i sikorka - taka ładna, ale najładniejszy był taki ptaszek z czerwonym brzuszkiem ... eeee, glut!!!
- Że co???
- No nie wiesz, Mamo??? GLUT!
- Yyyyyyyy, chyba gil.
- No tak - gil:)

niedziela, 12 lutego 2012

Do żyrafy nam jeszcze daleko...

Mamy se taką "zwierzakową" miarkę na ścianie:






I tak się od czasu do czasu mierzymy. Oczywiście namówienie łupieży, żeby stanęły prosto tyłem do miarki jest prawie niewykonalne:) Pomiary wypadają więc mocno "na oko".
Nikodem poproszony o ładny uśmiech do zdjęcia robi durne miny, a Lenka ciągle próbuje się odwracać i dojrzeć, do którego zwierzątka sięga:)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Drukuj