sobota, 31 marca 2012

Szaro, buro i ponuro

Okropny dzień, zero słońca, co chwilę z nieba spada albo deszcz, albo grad:( Usiłuję zmobilizować się do sprzątania, ale kiepsko mi to idzie. Wczoraj wypucowałam łazienkę, na dzisiaj została mi kuchnia, ale prace postępują opornie:)
Kiedy w końcu zawita do nas prawdziwa wiosna? Coś mi się widzi, że święta w tym roku będą deszczowe:( Obym się myliła. A przecież już było tak pięknie. Niestety - wiosenne miesiące mają to do siebie, że lubią zaskakiwać. Jak do tej pory, marzec mocno nam kaprysił. Ciekawe, jaki będzie kwiecień? Na razie w chwilach tęsknoty za ciepłem i zielenią, mogę sobie popatrzeć na moją domową, pięknie kwitnącą, stokrotkę:


Paszport dla dziecka

Paszport
Kiedyś do paszportu jednego z rodziców wpisywane było małoletnie dziecko i nie było żadnych problemów. Obecnie do paszportów biometrycznych i paszportów tymczasowych nie można wpisywać dzieci i dlatego małoletnim również wyrabia się paszport.
Paszporty i paszporty tymczasowe wydaje w kraju – wojewoda właściwy miejscowo ze względu na miejsce pobytu stałego osoby ubiegającej się o paszport, czyli wojewoda właściwy dla naszego adresu zameldowania, a za granicą – konsul RP.

Ważność paszportu
  • 10 lat od daty wydania,
  • 5 lat dla dzieci w przedziale wiekowym 5 – 13 lat,
  • 12 miesięcy (paszport tymczasowy) dla dzieci do lat 5; na żądanie rodziców dla dzieci do lat 5 może być wydany paszport 5-letni.
 Wniosek w imieniu dziecka
Wniosek o wydanie paszportu w imieniu małoletniego składają rodzice wspólnie, chyba że na podstawie orzeczenia sądu jeden z rodziców został pozbawiony władzy rodzicielskiej lub władza ta została ograniczona. Również wniosek złożony przez jednego rodzica wraz z pisemną zgodą drugiego z nich, poświadczoną przez organ paszportowy lub notariusza, uznaje się za złożony wspólnie przez rodziców. W przypadku braku zgodności stanowisk rodziców lub niemożności uzyskania zgody jednego z nich, zgodę na wydanie paszportu zastępuje orzeczenie sądu rodzinnego.
Paszport małoletniemu można wydać za granicą za zgodą jednego rodzica, o ile przemawia za tym dobro małoletniego, szczególnie jeżeli uzyskanie zgody drugiego rodzica jest niemożliwe, lub znacznie utrudnione.

 Wymagania wniosku
Aby otrzymać paszport należy w organie paszportowym złożyć:
  • wypełniony wniosek o wydanie dokumentu paszportowego,
  • dwie jednakowe fotografie spełniające wymogi biometrii,
  • w przypadku ubiegania się o paszport po raz pierwszy – odpis skrócony lub zupełny aktu urodzenia,
  • odpis skrócony aktu małżeństwa, jeżeli osoba ubiegająca się o wydanie paszportu zawarła związek małżeński za granicą,
  • dowód uiszczenia opłaty paszportowej.
 Opłaty
Za wydanie paszportu pobierana jest opłata wynosząca:
  • za paszport ważny 10 lat – 140 zł.
  • za paszport dla dzieci, które w dniu złożenia wniosku nie ukończyły 7 lat – 30 zł.
  • za paszport dla dzieci, które ukończyły 7 lat a nie ukończyły lat 13 – 60 zł.
  • za paszport tymczasowy dla dzieci – 30 zł.
Ponadto uczniom i studentom przysługuje ulga w opłacie w wysokości 50 % opłaty paszportowej
Datę wydania paszportu określa organ wydający dokument. Przeciętnie czas oczekiwania na paszport nie przekracza 30 dni.

piątek, 30 marca 2012

Pijane misie

Co można zrobić z wzgardzonymi przez dzieci żelkami??? Można je upić! Świetny przepis na imprezową zakąseczkę:)


Do upicia misiów potrzebne są nam:
- dowolny alkohol - najlepiej wódka,
- żelki misie (lub inne dowolne żelki, jeśli weźmiemy te o smaku coca-coli uzyskamy niezłe driny),
- dowolne naczynie (miska, szklanka, garnek, wiadro - w zależności od potrzeb i możliwości),
- lodówka.

Sposób przygotowania:
Wrzucamy misie (lub inne żelki) do naczynia. Wlewamy tyle alkoholu, aby przykrył misie ok. 2cm ponad ich poziom. Następnie wstawiamy misie do lodówki (bez lodówki misie nam się rozciapciają). Pozostawiamy specyfik w lodówce przez około 5 dni (aż misie porządnie się urżną). Raz dziennie mieszamy w misiach łychą, żeby równo nasiąkały alkoholem.

Efekt końcowy to pijane misie, napęczniałe od alkoholu - z lewej strony zwykły żelkowy miś, z prawej pijany miś, nasączony wódką. Smacznego:)


A na pamiątkę...

Z okazji dzisiejszej uroczystości wszystkie dzieciaczki z przedszkola dostały pamiątkowe kubeczki okolicznościowe, każdy ze swoim imieniem:) Mogły też zabrać do domu balony, z czego łupieże nie omieszkały skorzystać.


Jubileuszowo

Właśnie wróciłam z uroczystości 30-lecia istnienia przedszkola moich łupieży. Naprawdę piękna impreza, jestem pod wielkim wrażeniem. Dzieciaki spisały się na medal:) Występy były wzruszające - były tańce, pantomima w wykonaniu 5-latków (świetna sprawa!), piosenki w języku angielskim i niemieckim, krakowiak Nikodemowej grupy i pięknie odśpiewany przez wszystkie dzieci hymn przedszkola. Naprawdę duże uznanie dla Pań i przede wszystkim dla dzieciaczków:)


Na początku był krótki rys historyczny przedszkola - od momentu jego powstania w 1982r. jako Przedszkole Garnizonowe Nr 164, poprzez przekazanie go przez Agencję Mienia Wojskowego w 2002r. władzom miasta, aż do chwili obecnej.
Potem były występy starszych grup wiekowych - cztero-, pięcio-, i sześciolatków - każda grupa występowała dwa razy. Dzieciaki były rewelacyjne, rodzice i dziadkowie bardzo wzruszeni a oklaskom nie było końca:)


A to grupa Nikodema tańcząca krakowiaka i taniec z chusteczką:


Potem wszystkie dzieci wyszły razem na scenę i wspólnie odśpiewały hymn przedszkola. Maluchy ubrano w pomarańczowe "firmowe" koszulki z logo przedszkola.


Na zakończenie wystąpili rodzice i dziadkowie z teatru "Truskawkowi Rodzice", który działa przy przedszkolu z inscenizacją bajeczki pt. "Nie ma tego złego". Finałem inscenizacji było odśpiewanie i odtańczenie "Kaczuszek":)


Oczywiście były też życzenia, kwiaty i podziękowania dla Pani Dyrektor i dla wszystkich pracowników przedszkola. No i oczywiście wielkie brawa dla dzieci za ich występy. To była naprawdę piękna uroczystość i na pewno długo pozostanie w pamięci zarówno dzieci, jak i rodziców:)

Zawiłości pokrewieństwa

Ostatnio opowiadałam moim dzieciom, jak to było, kiedy byłam mała. Na początku w ogóle nie mogli zrozumieć, jakim cudem mogłam być dzieckiem:) A już naprawdę czarną magią było dla nich to, że do zabawy miałam jedną czy dwie lalki i wysłużony wózek dla nich.
- No co TY Mamuś??? Nie miałaś komputera???
- Nie miałam:)
- Ani gormitów??? - to Nikodem.
- Niestety, nie.
- A kto był Twoją Mamą???
- Babcia Ewa, ale Ona już nie żyje. Wiecie przecież, byliśmy na cmentarzu, pamiętacie?
- Aaaaaa, no tak! A kto był Twoim Tatą?
- Moim Tatą jest dziadek Zbyszek.
- Ale jak to? Dziadek nie może być Twoim Tatą! Dziadek, to dziadek!
- Dla Was dziadek, a dla mnie Tata.
- Jakieś głupoty opowiadasz, Mamo! Jak dziadek może być tatą??? A ta babcia, u której oglądamy bajki, to kto?
- To jest moja babcia. Mama mojej Mamy, czyli moja babcia. Dla Was prababcia.
- O rany, Mamuś - ja tego nie ogarniam - stwierdza Nikodem - A kto jest tatą Taty?
- Dziadek Roman.
- Aha. To ja już nic nie rozumiem!

czwartek, 29 marca 2012

Krakowiaczek jeden

Już jutro wielki dzień - jubileusz naszego przedszkola - impreza z udziałem władz miasta i innych dziwnych  vip-ów.
Nikodem przejęty na maksa. Jego grupa będzie odstawiać krakowiaka:) W związku  z tym, od poniedziałku w moim domu rozbrzmiewa nieustannie z wielkim entuzjazmem wyśpiewywany i z rozmachem odtańcowywany utwór ludowy pt.:

Krakowiaczek jeden

Krakowiaczek jeden
miał koników siedem,
pojechał na wojnę,
został mu się jeden.

Siedem lat wojował,
szabli nie wyjmował,
szabla zardzewiała,
wojny nie widziała.

Krakowianka jedna
miała chłopca z drewna,
a dziewczynkę z wosku,
wszystko po krakowsku.

środa, 28 marca 2012

Zabiegana jestem

Jakiś taki rozlatany tydzień mam:( W pracy huk roboty, bo to sezon na sprawozdania. Po pracy ciągle latam po sklepach i coś dokupuję w związku z piątkową imprezą przedszkolną - a to eleganckie obuwie, a to nowe spinki do włosów, a to coś tam jeszcze.
Wracam do domu i okazuje się, że kot przekopał kwiatka na balkonie i trzeba posprzątać. Kiedyś tego wstrętnego animala niechybnie uduszę!!! W dodatku ciągle rośnie mi góra prasowania, a nie jest to moje ulubione zajęcie:( Wystarczy, że spędziłam ponad godzinę nad Nikodemową koszulą, która za cholerę nie chciała się idealnie odprasować. Najgorsze są te wnerwiające zakładki przy tych małych mankiecikach, wrrrrrrrrrrrrrr.
Na dokładkę do dnia dzisiejszego nie mogę się przestawić na czas letni i od poniedziałku mam nieustające wrażenie kompletnego niewyspania:( Nie cierpię takich chaotycznych dni, ciągle zastanawiam się, o czym jeszcze udało mi się zapomnieć.
Dzieciaki, jak na złość, ciągle się kłócą o byle gówno i dopóki nie pójdą spać, nie ma szans na chwilę spokoju. Coś Ich chyba opętało, pewnie wiosna Im się rzuciła na mózgi. Niech ten chaos już się skończy, bo chyba zwariuję. Może w święta uda mi się odpocząć... Byle do świąt!

poniedziałek, 26 marca 2012

Wielkie przygotowania do uroczystości

W piątek - 30 marca odbędzie się wielka uroczystość z okazji 30-lecia istnienia przedszkola. Będą występy na scenie kinoteatru. Już sobie wzięłam urlop, nie przepuszczę przecież takiej imprezy:)
Grupa Nikodema ma wykonać dwa tańce - krakowiaka i coś tam jeszcze. Próby trwają już od miesiąca, ale od dzisiaj ruszyły pełną parą. W środę ma się nawet odbyć próba generalna w kinoteatrze.
Pani Bożenka szaleje i załamuje ręce, bo Nikodem, jako dziecko leworęczne, uparcie wykonuje obroty w odwrotną stronę niż reszta grupy, hihihihihi.
Na czwartek trzeba dostarczyć do przedszkola galowe stroje - ciemne spodnie (tylko nie dżinsy!) i białe koszule, odprasowane, powieszone na podpisanych wieszaczkach, plus eleganckie obuwie - poważna sprawa:)
Już się boję, jak to wszystko wypadnie, bo Nikodemek do występów jakoś skory nie jest i niechybnie jakiś numer pani Bożence wywinie. Na razie do sprawy podchodzi bardzo poważnie - właśnie ćwiczy Lenkę w krakowiaku:) No nic, zobaczymy!

niedziela, 25 marca 2012

Bajki na dobranoc - Chatka Puchatka - rozdział I

Rozdział I, w którym powstaje Chatka Puchatka

Pewnego dnia, gdy Puchatek nie miał nic do roboty, pomyślał, że warto byłoby coś zrobić. Więc postanowił pójść do Prosiaczka zobaczyć, co Prosiaczek porabia. Śnieg wciąż sypał z nieba, gdy Puchatek dreptał po białej ścieżynce leśnej i idąc wyobrażał sobie, że zastanie Prosiaczka w domu, grzejącego sobie pięty przy kominku. Ale jakże się zdziwił, gdy zobaczył, że drzwi jego mieszkania są otwarte. Im bardziej zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było.
    - Wyszedł - powiedział smutno Puchatek - ot co.  Nie ma go w domu. Będę więc musiał odbyć Przechadzkę Zadumy sam. Masz ci los!
Ale nim poszedł, pomyślał sobie, może by tak bardzo mocno zastukać do drzwi, żeby się całkowicie    upewnić... I gdy czekał na to, żeby Prosiaczek się nie odezwał, podskakiwał sobie dla rozgrzewki i gdy tak sobie podskakiwał, przyszła mu nagle do głowy nowa mruczanka, która mu się wydawała Dobrą Mruczanką, taką, którą się mruczy ku Pokrzepieniu Serc.
Im bardziej pada śnieg, Bim-bom,
Im bardziej prószy śnieg, Bim-bom,
Tym bardziej sypie śnieg, Bim-bom,
Jak biały śnieg z poduszki.
I nie wie zwierz ni człek, Bim-bom,
Choć żyłby cały wiek, Bim-bom,
Kiedy tak pada śnieg, Bim-bom,
Jak marzną mi paluszki.
  - A teraz wiem, co zrobię - rzekł Puchatek. - Najpierw pójdę do domu zobaczyć, która godzina, włożę ciepły serdaczek, a potem pójdę do Kłapouchego i zaśpiewam mu nową Mruczankę.
    Popędził z powrotem do domu, lecz po drodze głowę miał tak zajętą nową Mruczanką, którą miał zaśpiewać Kłapouchemu, że gdy nagle ujrzał Prosiaczka rozpartego w najwygodniejszym fotelu, jaki miał, stanął we drzwiach zdumiony. I drapiąc się w głowę, zastanawiał się , w czyim też on jest domu.
 - Dzień dobry, Prosiaczku! - powiedział. - Myślałem, że wyszedłeś.
 - Nie - odparł Prosiaczek. - To ty wyszedłeś, Puchatku.
 - Masz rację - powiedział Puchatek. - Wiedziałem, że któryś z nas wyszedł.
 To mówiąc, spojrzał na zegar, który przed kilkoma tygodniami zatrzymał się na pięć minut przed jedenastą.
 - Dochodzi jedenasta - rzekł Puchatek wesoło. - Akurat nadszedł czas na małe Conieco. - I wsadził łebek do spiżarni. - A potem wyjdziemy, Prosiaczku, i zaśpiewamy Kłapouchemu moją nową Mruczankę.
- Jaką Mruczankę, Puchatku?
 - Tę, którą zaśpiewamy Kłapouchemu.
 Zegar wciąż jeszcze wskazywał za pięć minut jedenastą, gdy Puchatek z Prosiaczkiem ruszyli w drogę. Wiatr ustał i płatki śniegu kołowały w powietrzu, próbując schwytać się wzajemnie w locie, aż wreszcie, zmęczone, z delikatnym trzepotem opadały w dół, chcąc znaleźć miejsce, gdzie mogłyby odpocząć. I czasem tym miejscem był nos Puchatka, a czasem nie. Po krótkiej chwili Prosiaczek, opatulony w biały szalik dookoła szyi, czuł się bardziej zaśnieżony niż kiedykolwiek przedtem.
 - Puchatku - odezwał się Prosiaczek trochę nieśmiało, ponieważ nie chciał, żeby Puchatek pomyślał, że mu specjalnie na tym zależy - tak sobie myślę, co by to było, gdybyśmy teraz na przykład wrócili do domu, prześpiewali sobie dla wprawy twoją Mruczankę, a Kłapouchemu zaśpiewali ją jutro - albo, albo, powiedzmy, którego innego dnia, kiedy go spotkamy.
 - Prześpiewać Mruczankę dla wprawy... - zastanawiał się Puchatek. - Wiesz, Prosiaczku, że to jest dobra myśl. Możemy urządzić małą próbę teraz, po drodze, ale pójść po to do domu - co to, to nie, bo jest to zupełnie  wyjątkowa Mruczanka z Nadworu, czyli taka, którą śpiewa się na dworze, kiedy pada śnieg.
 - Czy jesteś tego pewien? - spytał Prosiaczek z niepokojem.
 - Zresztą sam się przekonasz, Prosiaczku, kiedy ją usłyszysz. Posłuchaj tylko, jak się  zaczyna:  Im bardziej pada śnieg, bim-bom ... - Bim co? - spytał Prosiaczek.
 - Bom - odpowiedział Puchatek. - Jest to specjalna wstawka, żeby to brzmiało bardziej mruczalnie.  Im bardziej prószy śnieg, bim-bom, tym bardziej ...
 - Czy nie mówiłeś: pada śnieg?
 - Tak, ale to było przedtem.
 - Przed bimbomem?
 - To był inny bim-bom - odparł Puchatek lekko zmieszany. - Zaśpiewam ci to porządnie i wtedy zobaczysz.
    Więc zaczął jeszcze raz:

Im bardziej PADA ŚNIEG, bim-bom,
Im bardziej PRÓSZY ŚNIEG, bim-bom,
Tym bardziej SYPIE ŚNIEG, bim-bom,
Jak biały puch z poduszki.
I nie  wie ZWIERZ NI CZŁEK, bim-bom,
Choć żyłby  CAŁY WIEK, bim-bom,
Gdy pada TAKI ŚNIEG, bim-bom,
Jak marzną mi paluszki.

 Zaśpiewał to w taki sposób, co jest chyba najlepszym sposobem śpiewania tej Mruczanki, i gdy skończył, czekał, aby Prosiaczek powiedział, że ze wszystkich Mruczanek z Nadworu na Śnieżną Pogodę ta właśnie jest najlepsza. A Prosiaczek, po gruntownym przemyśleniu tej sprawy, powiedział uroczyście:
    - Puchatku, tylko zamiast paluszki, powinno być uszki.
Wreszcie dotarli do Ponurej Gęstwiny, gdzie mieszkał Kłapouchy. A ponieważ Prosiaczek miał za uszami pełno śniegu i był tym bardzo zmęczony, skierowali się do małego sosnowego lasku i usiedli na płocie, który go otaczał. Teraz byli osłonięci od śniegu i wiatru, ale wciąż było bardzo zimno, więc dla rozgrzewki prześpiewali sobie Mruczankę Puchatka raz po raz sześć razy. Prosiaczek wykonywał bimbomy, a Puchatek resztę i obydwaj w odpowiednich miejscach wybijali takt patyczkami. Wkrótce zrobiło im się cieplej i znów mogli rozmawiać.
- Tak sobie myślę i myślę, i ot, co pomyślałem - odezwał się Puchatek. - Pomyślałem sobie o Kłapouchym.
 - A co o Kłapouchym?
 - A to, że biedny Kłapounio nie ma gdzie mieszkać.
 - Oj, nie ma.
 - Ty masz dom, Prosiaczku, i ja mam dom, i są to bardzo wygodne domy i Krzyś ma dom, i Sowa, i Kangurzyca, i Królik - wszyscy mają domy i nawet krewni-i-znajomi Królika też mają domy czy coś w tym rodzaju. Tylko biedny Kłapounio nie ma domu. Więc tak sobie pomyślałem: "Zbudujemy mu dom".
 - To jest Wspaniała Myśl, Puchatku - powiedział Prosiaczek. - A gdzie go zbudujemy?
 - Zbudujemy go tutaj, tuż pod laskiem osłoniętym od wiatru, bo tutaj sobie o tym pomyślałem. I nazwiemy to miejsce Zakątkiem Puchatka. I zbudujemy z patyków Chatkę Puchatka dla Kłapouchego w Zakątku Puchatka.
 - Strasznie dużo patyków jest z tamtej strony lasku - powiedział Prosiaczek. - Widziałem je. Bardzo, bardzo dużo. Wszystkie złożone razem.
 - Dziękuję ci, Prosiaczku - rzekł Puchatek. - To, coś teraz powiedział, będzie dla nas Wielką Pomocą i mógłbym nazwać to miejsce Zakątekim Prosiaczkopuchatka, gdyby Zakątek Puchatka nie brzmiało lepiej jako krótsze i bardziej zakątkowe.
 Więc zeszli z płotu i poszli naokoło, na drugą stronę lasku, żeby nazbierać patyków.

 Krzyś przez całe rano siedział w domu, podróżując do Afryki i z powrotem. Właśnie opuścił statek  i zastanawiał się, jaka może być pogoda, gdy... kto się nagle zjawia i puka do drzwi? Kłapouchy.
 - Dzień dobry, Kłapousiu! - powiedział Krzyś, gdy otworzył drzwi i Kłapouchy wszedł do pokoju. - Co słychać?
 - Wciąż pada śnieg - odpowiedział Kłapouchy posępnie.
 - A tak, pada.
 - I mróz bierze.
 - Naprawdę?
 - Tak - rzekł Kłapouchy. - Jednakże - ciągnął, rozpogadzając się trochę - nie mieliśmy ostatnio trzęsienia ziemi.
 - Nie rozumiem cię, Kłapouszku...
 - Nic, nic, Krzysiu. Nic ważnego. Czy nie widziałeś gdzie przypadkiem chatki czy czegoś w tym rodzaju?
 - Jakiej chatki?
 - Po prostu chatki.
 - A kto w niej mieszka?
 - Ja. A przynajmniej zawało mi się, że mieszkałem. Ale już nie mieszkam. Zresztą nie każdy może mieć własną chatkę.
 - Ależ Kłapousiu, nic o tym nie wiedziałem,. Zawsze mi się zdawało...
 - Ach, muszę ci powiedzieć, Krzysiu, że ten śnieg i to i owo na mojej łączce, nie mówiąc już o soplach lodu, wszystko to nie sprawia, aby o trzeciej nad ranem było tam tak ciepło, jak to się niektórym zdaje. Nie jest tam ciasno - jeśli wiesz, co mam na myśli, a w każdym razie nie do tego stopnia, żeby tam było niewygodnie. Ani specjalnie duszno. Słowem, Krzysiu- mówił głośnym szeptem - niech to zostanie między nami i  nie mów o tym nikomu: tam jest zimno.
 - Ach, biedny Kłapousiu!
 - I powiedziałem sobie: są tacy, którzy zmartwiliby się, gdybym zmarzł z zimna. Ale oni zamiast mózgów mają tylko szary puch, który przez pomyłkę został wdmuchnięty w ich głowy. Oni po prostu nie myślą. I jeśli śnieg będzie padał jeszcze przez sześć tygodni, to może któreś z nich sobie pomyśli: "Kłapouchemu nie jest tam chyba za gorąco o trzeciej nad ranem". I wtedy okaże się, co się stało. I będzie im żal.
 - Ach, Kłapousiu! - zawołał Krzyś czując, że już mu jest żal.
 - Nie ciebie mam na myśli, Krzysiu, ty jesteś inny. Więc chodzi o to, że zbudowałem sobie małą chatkę koło sosnowego lasku.
 - Naprawdę? Ach, to cudownie!
 - Najbardziej cudowne jest to - mówił Kłapouchy swym najbardziej melancholijnym głosem - że kiedy wychodziłem dziś rano, moja chatka stała sobie na miejscu, a kiedy wróciłem z powrotem, już jej nie było. Znikła z powierzchni, a przecież była to sobie tylko chatka Kłapouchego. I właśnie to mnie dziwi.
 Krzyś także się zdziwił. Szybko włożył swój nieprzemakalny płaszczyk,  nieprzemakalny kapelusik i wysokie buty i powiedział:
 - Chodźmy zaraz, Kłapouszku, będziemy jej szukać!
 A Kłapouchy ciągnął ponuro:
 - Czasami, gdy ktoś już skończył rozbierać czyjś dom, zostawia jakieś dwa czy trzy  patyczki, których nie warto zabierać, i jest raczej zadowolony, że ktoś je sobie weźmie, jeśli wiesz, o co mi chodzi.. Więc pomyślałem, że gdybyśmy tak poszli...
 - Chodźmy - powiedział Krzyś. I popędzili co tchu. Wkrótce byli już na skraju łąki obok sosnowego lasku, gdzie chatki Kłapouchego właśnie już nie było.
 - Tutaj - rzekł Kłapouchy. - Nie zostawili ani patyczka! Oczywiście - dodał gorzko - mam jeszcze spory zapas śniegu, z którym mogę zrobić, co zechcę. Nie mogę narzekać.
 Ale Krzyś nie słuchał tego, co mówił Kłapouchy. Słuchał całkiem czegoś innego.
 - Czy słyszysz? - zapytał.
 - Co to jest? Ktoś się śmieje?
 - Słuchajmy.
 I obaj zaczęli nasłuchiwać... I usłyszeli czyjś głęboki, mrukliwy głos nucący o tym, że im bardziej pada śnieg, tym bardziej sypie śnieg, i wysoki głosik, bimbający między jedną a drugą strofką.
- To Puchatek - rzekł Krzyś z przejęciem.
 - Możliwe - powiedział Kłapouchy.
 - I Prosiaczek - rzekł Krzyś z przejęciem.
 - Prawdopodobnie - powiedział Kłapouchy.
 Słowa piosenki nagle się zmieniły:

    - Skończyliśmy już DOM! - nucił mrukliwy głos.
     - Bim - Bom  - śpiewał piskliwy głosik.
    - Przepiękny, nowy DOM...
    - Bim - Bom.
    - Gdyby to nasz był DOM...
    - Bom - Bom...
    - Dwaj tacy mali SĄ...
    - Bim - Bom...
    - Co bardzo tego CHCĄ...
    - Bim - Bom...
 - Puchatki! - zawołał Krzyś.
 Śpiewacy na płocie nagle zamilkli.
 - To Krzyś! - rzekł Puchatek radośnie.
- Tak - powiedział Prosiaczek strzygąc uszkiem - to Krzyś. Słyszę jego głos z tamtej trony lasku, z tego miejsca, skąd przynieśliśmy nasze patyczki.
 - Chodźmy - rzekł Puchatek.
 Zleźli z płotu i popędzili brzegiem lasku dookoła, a Puchatek przez całą drogę wydawał powitalne pomruki.
 - Co? I Kłapouchy też przyszedł?! - zawołał Puchatek, gdy skończył ściskać i obejmować Krzysia. I porozumiewawczo trącił Prosiaczka łokciem, a Prosiaczek jego trącił łokciem i obydwaj pomyśleli, jaką miłą niespodziankę przygotowali Kłapouchemu.
 - Jak się masz, Kłapouchy?
 - Jak groch przy drodze - odparł ponuro Kłapouchy.
 Zanim Puchatek zdążył zapytać, dlaczego groch i dlaczego przy drodze, Krzyś zaczął opowiadać smutne dzieje zaginionej chatki Kłapouchego. A Prosiaczek z Puchatkiem słuchali i oczy ich z każdą chwilą stawały się coraz większe i  większe.
 - Gdzie była, powiadasz? - spytał Puchatek.
 - O tu, na tym miejscu - odpowiedział Kłapouchy.
 - Zrobiona z patyczków?
 - Tak.
 - Ach! - westchnął Prosiaczek.
 - Co? - spytał Kłapouchy.
 - Nic. Powiedziałem tylko "ach" - rzekł Prosiaczek niespokojnie.
 I żeby się wydać zupełnie spokojnym i zrównoważonym, zanucił raz czy dwa bim-bom trochę znużonym głosem.
 - Czy jesteś pewien, że to była prawdziwa chatka? - spytał Puchatek. - To znaczy, czy jesteś pewien, że twoja chatka stała właśnie tutaj?
 - Naturalnie, że tak - rzekł Kłapouchy i mruknął do siebie: - Bez śladu mózgu są niektórzy z nich.
 - A co takiego? O co chodzi, Puchatku? - spytał Krzyś.
 - Więc, tego... - powiedział Puchatek. - Otóż... - powiedział Puchatek. - Otóż więc... - powiedział Puchatek. - Widzisz... - powiedział Puchatek. i coś zdawało mu się mówić, że nie tłumaczy się zbyt jasno, więc znów trącił łokciem Prosiaczka.
 - Jest zupełnie taki sam - powiedział prędziutko Prosiaczek. - Tylko trochę cieplejszy - dodał po głębszym namyśle.
 - Kto jest cieplejszy?
 - Dom Kłapouchego, z tamtej strony Lasu.
 - Mój dom? Moja chatka? - spytał Kłapouchy. - Moja chatka była tutaj.
 - Nie - powiedział Prosiaczek stanowczo - z tamtej strony Lasu.
 - Bo tam jest cieplej - wyjaśnił Puchatek.
 - Ja chyba lepiej powinienem wiedzieć, gdzie jest moja chatka...
 - Więc chodź i zobacz - zadecydował Prosiaczek i poprowadził wszystkich leśną dróżką. - Nie miałeś chyba dwóch chatek - mówił po drodze do Kłapouchego - i to nie jedną obok drugiej.
 Okrążyli zagajnik i z drugiej strony, na skraju Lasu, stała sobie chatka Kłapouchego, jakby nigdy nic.
 - Proszę - powiedział Prosiaczek - oto jest.
 - Taka sama wewnątrz jak i zewnątrz - rzekł z dumą Puchatek.
 Kłapouchy wszedł do środka i znowu wyszedł.
 - To nie do wiary - powiedział. - Jest to moja własna chatka i to ja ją zbudowałem, więc tylko wiatr musiał ją tutaj przywiać. Frunął z nią razem ponad laskiem i w tym miejscu opuścił ją na ziemię, I właśnie dobie tu stoi tak, jakby tu zawsze stała. I naprawdę w lepszym miejscu.
- W dużo lepszym! - rzekli zgodnie Puchatek z Prosiaczkiem.
 - To tylko dowodzi, co można zdobyć za cenę niewielkiego wysiłku - powiedział Kłapouchy. - Widzisz, Puchatku? Widzisz, Prosiaczku? Po pierwsze, Rozum,a po drugie, Ciężka Praca. Spójrzcie na to! Tak się buduje Domy - rzekł dumnie Kłapouchy.
 I zostawili go w tym domu. A Krzyś wrócił na obiad ze swymi przyjaciółmi, Puchatkiem i Prosiaczkiem, którzy opowiedzieli mu po drodze o Okropnej Pomyłce, jaką popełnili. I gdy Krzyś przestał się śmiać, wszyscy trzej zaśpiewali Mruczankę z Nadworu specjalnie ułożoną na Śnieżną Pogodę i śpiewali ją przez resztę drogi aż do domu. A Prosiaczek, który wciąż nie był pewien swego głosu, wstawiał tylko swoje bimbomy.
    - Wiem, że to się wydaje łatwe - powiedział Prosiaczek do siebie - ale nie każdy to potrafi.
A. A. Milne

Tasiemiec

Nikodem ma dzisiaj tasiemca! Przez cały dzień zjadł tyle, ile normalnie zjada w miesiąc! No dobra - przesadziłam - niech będzie, że przez tydzień.
Niejadek mój skonsumował dzisiaj:
- na śniadanie dwie parówki na ciepło - bez ketchupu, taka nowa moda - widocznie ketchup już się przejadł,
- na drugie śniadanie dwa cukierki czekoladowe, jeden jogurt i kawałek jabłka,
- na obiad trzy wielkie kawały karkówy pieczonej (jestem wniebowzięta!) - bez ziemniaków, ale niech Mu będzie,
- na deser jeden jogurt, jedną gałkę lodów malinowych i trzy muffinki z czekoladą,
- na kolację jajecznicę z dwóch jajek.
W nieustającym szoku pozostaję do chwili obecnej! Mam szczerą nadzieję, że ta tendencja utrzyma się dłużej i wstrętny tyfus zacznie wreszcie normalnie jeść i przekona się do nowych potraw. Amen!

A na deser...

A na deser i na zakończenie weekendu zrobiliśmy sobie muffinki z kawałkami czekolady. Wprawdzie takie gotowe, z pudełka, ale i tak były świetne:) Łupieże szamały, aż Im się uszy trzęsły. Rzecz jasna, najzabawniejsze było pakowanie ciasta do foremek i zaglądanie co pięć sekund do piekarnika w trakcie pieczenia. Aż dziw, że coś nam z tego wszystkiego wyszło:)




Świnka Balbinka:)

- Dzieciaki, na obiad!!! - drę się z kuchni.
Nikodem chyba głodny (o dziwo!), bo leci pierwszy.
- Mamusiu co dzisiaj na obiad?
Na obiad serwuję ziemniaczki, surówkę z kapusty (której oczywiście nawet nie spróbują:) i mięsko - Pomysł na soczystą karkówkę firmy Winiary - swoją drogą bardzo dobra, z tym, że ja wrzucam do piekarnika samą karkówkę a ziemniaki po prostu gotuję.
- Ziemniaczki z mięskiem, Kochanie.
- Mielonym?
- Nie Misiu, mielone były wczoraj, dzisiaj jemy inne mięsko.
Zgodnie z moimi przewidywaniami Nikodem zaczyna marudzić:
- Eeeeeeeeeeeeeeeee, ja bym wolał mielone.
- Nikodemku, wczoraj zjadłeś trzy mielone - tłumaczę cierpliwie, jednak bez większego przekonania, bo i tak jestem pewna, że innego mięsa niż kotlety mielone nie tknie i skończy się na suchych ziemniakach - Nie można ciągle jeść tego samego. Może się w końcu przełamiesz i chociaż spróbujesz innego mięska?
-  A jakie to mięsko?
- Świnka.
- Świnka Balbinka???
- Tak, świnka Balbinka:)
Kroję Mu malutki kawałeczek karkówy i bez specjalnej nadziei na konsumpcję, podsuwam pod nos. Nikodem otwiera buzię i pochłania mięso! Jestem w szoku!!! Podsuwam Mu następny kawałek - to samo, mięcho znika w buzi!
- Mmmmmmmmmmm - mruczy - Dobra, ta Świnka Balbinka:) Ziemniaków nie będę jadł. Dawaj mi samo mięsko.
Koniec świata! Wegetarianin z urodzenia, nie tykający żadnej wędliny, ani żadnego mięsa (poza mielonym) na moich oczach pochłania kolejne kawały karkówki w sosie:))) Jestem przeszczęśliwa! W poskokach biegam do kuchni po koleją dokładkę mięcha. W sumie zjadł trzy wielkie plastry! Może w końcu nastąpi jakiś przełom w jedzeniu:)))

Weekendowo

Weekendowe lenistwo mija nieubłaganie. Wczoraj praktycznie cały dzień spędziliśmy na dworze - plac zabaw, rowery, spacer nad stawikiem, normalnie sielanka:) Tylko w domu niewiele zrobione! Ale nic to! Szkoda mi takiej ładnej pogody na siedzenie w czterech ścianach. Zwłaszcza, że dzisiaj trochę jakby zimniej i słońce częściej chowa się za chmurami. Czyżby zapowiadało się ochłodzenie???
Nasza rzeżuchowa hodowla rozwija się świetnie (tylko strasznie śmierdzi, hihihihihi). Po tygodniu intensywnego podlewania zielenina wygląda tak:

Przy każdej kontroli jakości hodowli Nikodem kategorycznie stwierdza, że nie będzie tego jadł. Lenka natomiast nie może się doczekać kanapki z rzeżuchą:) Ja w każdym bądź razie też nie zamierzam kosztować tego specjału!
Miłego niedzielnego popołudnia życzę:)

piątek, 23 marca 2012

Palemkowe warsztaty

Dzisiaj wzięłam udział w warsztatach przedszkolnych - rodzice razem z dziećmi tworzyli wielkanocne palemki:) Muszę przyznać, że naprawdę dobrze się bawiłam.
Wprawdzie cała czarna robota spadła na mnie, bo Nikodem obklejał bibułą głównie tubkę kleju, ale i tak było fajnie:) Zdecydowanie największą trudność sprawiało mi posługiwanie się leworęcznymi Nikodemowymi nożyczkami - ni cholery nie idzie tym ciąć! Ale pani Bożenka w końcu się nade mną ulitowała i udostępniła mi "normalne" nożyczki.
Efekt naszej wspólnej pracy wygląda tak:


czwartek, 22 marca 2012

No i poskutkowało!

Moja  wczorajsza  kłótnia z  wychowawczynią Nikodema przyniosła rezultaty! Dzisiaj Synuś siedział u pani na kolanach i długo rozmawiali. Dostał nawet pochwałę za pięknie wykonany wieniec wielkanocny (cokolwiek to jest).
Chyba w końcu do baby dotarło, że z Nikodemem takie numery, jak pokrzykiwanie i krytykowanie nie przejdą. Jestem zadowolona:) Synuś też jest zadowolony - a to najważniejsze. Stwierdził, że z panią Bożenką można się dogadać i że dzisiaj była prawie grzeczna. Trochę mnie zaniepokoiło to "prawie", ale na razie dam spokój awanturom i poobserwuję rozwój sytuacji.
Na jutro jestem zaproszona do grupy Nikodema na warsztaty twórcze - będziemy robić palmy wielkanocne. To dopiero będzie jazda:)))

środa, 21 marca 2012

Pożarłam się z wychowawczynią Nikodema

No tak mi babsko ciśnienie dzisiaj podniosło, że do teraz mnie telepie. Chyba mnie zaraz rozniesie! Nie pojmuję dlaczego nauczyciele za swoje błędy wychowawcze zawsze winią wszystkich naokoło - przede wszystkim dzieci, zaraz potem rodziców. Jakoś nigdy nie winią siebie! Nieomylne święte krowy, szkoda, że mocno niedouczone.
W związku z wczorajszymi zarzutami pod adresem Nikodema, przeprowadziłam z Nim naprawdę porządną, długą rozmowę. Kiedy Lenka już usnęła i w domu zapanował spokój, pogadaliśmy sobie od serca. Dziecko mi płakało i żaliło się na Panią Bożenkę. Że ciągle tylko warczy, albo krzyczy, że jak ją prosi o pomoc, to Pani udaje, że nie słyszy, że się jej boi i nie będzie jej słuchał, bo się do niego nieładnie odzywa, że ciągle go strofuje i upomina. Dziecko mi się naprawdę otworzyło i zwierzyło ze wszystkich problemów. Wcale Mu się nie dziwię, ja też bym nie słuchała pani, która wiecznie ma do mnie pretensje nie wiadomo o co.
No więc tłumaczę dzisiaj grzecznie tej świetnej pani pedagog, że dziecko mi sygnalizuje poważne problemy. Nie czuje się dobrze w przedszkolu, bo jest przez panią zwyczajnie zastraszony. Nie potrafi sprostać jej wygórowanym wymaganiom i po prostu się jej boi.
Na to ta święta krowa mi mówi, że ona nie krzyczy na dzieci, tylko od nich wymaga! No więc jej tłumaczę, że wymagania to trzeba chyba dostosować do wieku i możliwości dziecka, a nie do własnych ambicji. Dzieci to nie małpy, żeby je tresować. Do każdego trzeba podejść indywidualnie, bo każde dziecko jest inne.
Pani oczywiście moje uwagi odebrała jako atak na jej świętą i nieomylną osobę i zaczęła czepiać się słówek.
Ja do niej grzecznie:
- Musi pani brać pod uwagę fakt, że Nikodem jest najmłodszy w grupie, ma dopiero pięć lat i nie jest w stanie sprostać pani niektórym wymaganiom.
Na to ten wstrętny babsztyl do mnie krzyczy:
- Jakie pięć lat? Pięć lat to on skończył w grudniu!
No żesz w mordę, durne babsko, wkurwiła mnie na maksa. Jeszcze bezczelnie rozmawiając ze mną zadarła kopyto na krzesełko i rajstopy sobie podstarzała gwiazda poprawia! Szlag mnie trafił, rzuciłam jej więc tylko, że jeśli jej zachowanie w stosunku do Nikodema się nie zmieni, konflikt będzie się pogłębiał a ja zacznę wyciągać konsekwencje. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam.
O rany! Wypisałam się i trochę mi lepiej. Dawno nikt mnie tak nie wyprowadził z równowagi! Jeśli usłyszę jeszcze jedną uwagę na temat zachowania Nikodema, walę prosto do pani dyrektor. Bo ja jestem spokojna i ugodowa, ale wszystko do czasu.

wtorek, 20 marca 2012

Umówmy się

Panie w przedszkolu od wczoraj narzekają na zachowanie Nikodema:( Wczoraj bardzo przeszkadzał na zajęciach z logopedii, a dzisiaj cały dzień ignorował polecenia wychowawczyni. Nie wiem, co się z Nim dzieje, chyba wiosna Mu uderzyła do głowy:(
Przeprowadziłam z Nim poważną rozmowę wychowawczą. Produkowałam się chyba z pół godziny (albo i lepiej). Usiłowałam dociec przyczyn niesubordynacji. Niestety, Nikodem nie potrafił mi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się zachowuje: "Samo mi tak wychodzi, Mamusiu" - stwierdził ze smutkiem w oczach. Był pełen skruchy i obiecał poprawę.
Na Nikodema żadne kary wprawdzie nie działają, ale jakąś musiałam w tej sytuacji wykombinować. Wymyśliłam więc! Wczoraj upatrzył sobie w kiosku jakąś gazetę z samochodami. Z przykrością poinformowałam potomka, że na razie z gazety nici. Mały cwaniak natychmiast znalazł korzystne dla siebie rozwiązanie:
- Mamusiu! Umówmy się tak! Jak będę trzy razy grzeczny w przedszkolu, to kupisz mi taką gazetkę, jaką będę chciał! A jak będę niegrzeczny - kupisz taką, jakiej nie będę chciał!
Wymyślił!!! Filozof jeden, cholera jasna:)

niedziela, 18 marca 2012

Ciepło, coraz cieplej...

Dzisiaj było jeszcze ładniej, niż wczoraj. Wprawdzie po południu zaczął wiać chłodny wiaterek, ale do obiadu dzieciaki ganiały po dworze w samych bluzach. Generalnie większość niedzieli spędziliśmy na świeżym powietrzu. Łupieże były wniebowzięte:)

W przerwie obiadowej Nikodem oglądał bajki, a Lenka uskuteczniała prace twórcze, tzn. obrysowywała na kartce swoje dłonie, stopy i wszelkie możliwe kubeczki. Potem te dzieła skrzętnie wycinała. Warsztat pracy był świetnie przygotowany - tzn, wokół Lenki panował artystyczny pierdzielnik a durny kot robił za pomocnika. Nie pojmuję tylko, po jaką cholerę w ten cały bajzel został przyciągnięty odkurzacz, ale ja się pewnie na sztuce nie znam.

Po obiedzie posialiśmy jeszcze rzeżuchę do dwóch doniczek (w pirackiej jest chwast Nikodema, w krówce - Lenki). Obficie ją podlaliśmy, ustawiliśmy doniczki na parapecie i znowu pognaliśmy na słoneczko:) I tak nam minęła niedziela. A jutro niestety znowu poniedziałek...


sobota, 17 marca 2012

Sezon na placu zabaw rozpoczęty - fotorelacja

Dziś było tak pięknie, słonecznie i tak ciepło, że niektórzy chodzili nawet z krótkimi rękawkami:) My na razie pozbyliśmy się czapek i wskoczyliśmy w lżejsze buty i kurtki. Łupieże oczywiście od razu wyciągnęły mnie na plac zabaw, gdzie spędziliśmy ponad trzy godziny:)

Były oczywiście huśtawki:
Były wygłupy na zjeżdżalni:

Była dzika bieganina:
No i rzecz jasna prace wykopaliskowe:
Po prostu, sama radość. Teraz zmęczone łupieże oglądają grzecznie "Złotą rączkę", a ja mam chwilę odpoczynku. I muszę powiedzieć, że w całym tym wiosennym zamieszaniu udało mi się nawet dzisiaj umyć jedno okno:) W domu od razu pojaśniało.
Mam nadzieję, że jutro też będzie słonecznie:) Miłego weekendu życzę:)))
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Drukuj